Część 1.

List Lusi

– Och, mamo! To będzie najcudowniejszy prezent. Już nie mogę się doczekać!

Lusia wbiegła w podskokach do kuchni i zaczęła myszkować po szufladach.

– Jaki prezent? Czego szukasz? – Mama sprawiała wrażenie nieco nieobecnej. Nic dziwnego, stała przy kuchennym blacie z drewnianą chochelką w jednej, a komórką w drugiej ręce.

– Napisałam list do Mikołaja – wyjaśniła Lusia. – Sama mówiłaś, że najwyższa pora, bo jeśli go nie wyślemy na czas, Mikołaj może się nie wyrobić z załatwieniem mi tego, co chcę.

– Załatwieniem? – zdziwiła się Mama – A cóż to takiego, że trzeba to aż załatwiać? Poza tym masz rację, kochanie. Wigilia już jutro i jest o wiele za późno na listy z życzeniami. Na szczęście rozmawiałam z Mikołajem i podsunęłam mu kilka pomysłów, jestem pewna, że będziesz bardzo zadowolona z jego prezentu.

– Ale na pewno nie powiedziałaś mu o tym, czego pragnę najbardziej! – upierała się Lusia. – A ja po prostu nie chcę nic innego tylko jego!

– Jego? – Mama potrząsnęła głową i zamrugała nerwowo, jakby do tej pory przebywała w innym świecie i dopiero teraz wróciła do rzeczywistości. Odłożyła na blat komórkę, po chwili także i chochelkę, i nachyliła się nad córeczką.

– Mówisz o kimś konkretnym?

– O, tak! – zapewniła ją Lusia i jednocześnie podskoczyła z uciechy, bo wreszcie znalazła, co chciała. W palcach trzymała pocztowy znaczek. – Chyba wystarczy jeden, jak myślisz? To w sumie bardzo krótki list, tylko jedna linijka. Nie było o czym pisać, bo moje tegoroczne życzenie jest bardzo spre… – zatrzymała się – spre-cy-zowane – wymówiła powoli i zadowolona, że nie zrobiła błędu w tak trudnym słowie, wróciła do swojego pokoju.

Mama w stanie najwyższego zaniepokojenia podreptała za nią. Zastała ją nad kopertą, którą dziewczynka właśnie zakleiła.

– Wrzucisz? – zapytała, ale zaraz zamieniła zdanie. – Albo nie. Sama to zrobię. Bo i tak muszę jeszcze wpaść do Marceliny. Pożyczała ode mnie książkę od przyrody.

Przeszła do przedpokoju, a widząc, że Mama dalej podąża w ślad za nią, kontynuowała opowieść.

– No bo wyobraź sobie. Maks pożarł strony akurat z tego rozdziału, z którego Marcelina miała się poprawiać. Od dawna mówię, że powinni go w końcu oddać do szkoły grzeczności. Ten pies im niedługo zje całe mieszkanie! Czy ty wiesz, że on ostatnio żre nawet guziki? Każde, od spodni, od płaszczy, nawet od kapeluszy! Babcia Marceliny miała taki śliczny, wizytowy kapelusik z guzikami z perełek, który trzymała na półeczce w przedpokoju … – Lusia przerwała i i zawiesiła wzrok na Mamie.

– Coś okropnego! – skwapliwie zgodziła się Mama.

– No właśnie – rozłożyła ręce Lusia. – Na szczęście nam to grozić nie będzie! Bo ja go będę doskonale wychowywać od samego początku! Będziemy się bawić i chodzić na spacery, i nauczymy się wielu fajnych sztuczek– oświadczyła i na potwierdzenie zamachała Mamie przed nosem kopertą.

– Swo … jego psa będziesz wychowywać, kochanie? – wybąkała Mama usiłując jednocześnie przejąć kopertę z rąk córki. – Tego, którego dostaniesz od Mikołaja? – dopytywała i już, już prawie dotykała koperty palcami. – Słuchaj, po co masz nadkładać drogi? Skrzynka pocztowa jest dopiero koło sklepu. Biegnij do Marceliny, a ja wrzucę twój list jutro rano jak będę szła do pracy!

– Ja bym nie mogła z kimś takim jak Maks! – wzdrygnęła się Lusia i energicznie cofnęła rękę z kopertą. – Na świecie jest tyle innych, miłych ras. A listem – popatrzyła na Mamę – lepiej zajmę się sama, bo jeszcze znów zapomnisz! Tak jak w zeszłym roku. Pamiętasz, jak znalazłam mój list do Mikołaja w pudełku z rachunkami? Fajnie, że dostałam tego nakręcanego chomika, ale skąd mam wiedzieć, że był rzeczywiście od Mikołaja, a nie od ciebie? Zresztą, ty nawet gdybyś chciała to i tak nie mogłabyś mi kupić, bo one nie są na sprzedaż i tylko Święty Mikołaj będzie wiedział gdzie go szukać!

– Ale kogo? Kogo? – zawołała wyraźnie zdesperowana Mama, jednak za Lusią już zamknęły się drzwi.

Część 2.

Decyzja Mamy

– Nie wiem co robić! Czy ty mógłbyś mi chociaż raz doradzić? – desperowała Mama do telefonu. Na linii miała Tatę. Wybrała jego numer zaraz po tym, jak za Lusią zamknęły się drzwi.

– Jak zwykle przesadzasz, kochanie – odrzekł spokojnie Tata, filozof i historyk, z zawodu i z zamiłowania. Powszechnie znany ze swego opanowania i spokoju ducha oraz pozytywnego nastawienia do życia bez względu na sytuację. W porywach wręcz flegmatyk. 

– Ja przesadzam? Ja? – nie ustępowała Mama. – Przypomnę ci, że to nie ja mam alergię na zwierzęcą sierść i jeżeli dostaniesz szoku analitycznego to nie zawieziesz się sam do szpitala, lecz będę cię tam wiozła ja! Ja w mojej osobistej, własnej, zmęczonej, zabieganej i zapracowanej osobie! Ja! – ton jej głosu podniósł się o całą oktawę.

– Anafilaktycznego – poprawił ją Tata. – Poza tym skąd wiesz, że to będzie zwierzę futerkowe? Może to będzie rybka akwariowa? Albo wąż? Węże to bardzo niezwykłe stworzenia, moja droga, pojawiają się już w pismach starożytnych …

– Skąd wiem? –przerwała Tacie zupełnie już zdenerwowana Mama. – Bo była mowa o wychowywaniu, zabawach i sztuczkach, a nie wydaje mi się, by rybka akwariowa dała sobie założyć na szyję obrożę i wyprowadzić na spacer! 

– A wąż i owszem!

– Na smyczy?

– Na jakiej smyczy?

– No przecież mówisz!

– Ja mówię? – w głosie Taty też w końcu pojawiła się irytacja. – Ja mówię o wężach. O wężach, które można nauczyć sztuczek – dokończył obrażony.

– A ja mówię o tym, że jeśli nic nie zrobimy to pojutrze obudzi nas jakiś język liżący nas po twarzy i nie będzie to język Lusi. Ty dostaniesz szoku apokaliptycznego, a ja …- Mama tak się wzdrygnęła, że omal nie wypuściła słuchawki z ręki. – Ja generalnie nie znoszę żadnych futer ani mokrych języków, brrr, a poza tym czy ty wiesz, że psa trzeba wyprowadzać w każdą pogodę? W każdą, powtarzam! Nawet jak za oknem przechodzi cyklon lub tsunami!

– Ani jedno, ani drugie nam nie grozi! Nie mieszkamy w Indiach, a od najbliższego morza dzieli nas 800 kilometrów. Zresztą, jak za oknem szaleje cyklon lub tsunami to zapewniam cię, najdroższa, żaden normalny pies nie pozwoli ci się nigdzie wyprowadzić. One mają bardzo rozwinięty instynkt przetrwania.

– No właśnie, na dodatek nie mamy żadnej gwarancji, że trafi się nam normalny. Co będzie jeśli się nie trafi?! – Mama już niemal hiperwentylowała z przerażenia. 

Tata otarł pot z czoła. Wziął głęboki oddech, odjął słuchawkę od ucha i przez chwilę patrzył na nią zmęczonym wzrokiem.

– Kochanie – wrócił do rozmowy, a jego głos znów był monotonny i flegmatyczny. – Po pierwsze nie wiemy, o co dokładnie poprosiła w liście Lusia. Po drugie jest szansa, że ten list nigdzie nie dotrze, bo się po drodze zgubi, zawieruszy, nawet zniszczy. Jest powszechnie znaną tajemnicą, że usługi publiczne w okresie przedświątecznym przypominają grę w rosyjską ruletkę. Na dwoje babka wróżyła. Nie mów hop dopóki nie przeskoczysz i tak dalej, że pozwolę sobie sięgnąć do przepastnego wora ludowych mądrości. Te usługi są przeładowane pracą i o wiele łatwiej wtedy o wypadki. Wyjrzyj przez okno. Właśnie zaczął sypać śnieg. Na ile znam życie i historię, a tę drugą, jak wiesz, znam znakomicie, śnieżyce tym bardziej nie sprzyjają efektywnej komunikacji. W żadnej formie. Prosiłaś mnie o radę, oto ona. Uspokój się, wypij herbatę, nie ma się absolutnie czym przejmować! – zakończył, a wygłoszona przemowa przede wszystkim uspokoiła jego samego. Ziewnął szeroko.  

Po drugiej stronie też zaległa cisza. Tata już kładł palec na przycisku „rozłącz”, gdy Mama jednak się odezwała.

– Mylisz się – rzekła twardo.

– Dlaczego? –westchnął Tata i z wyrazem męki na twarzy przełożył słuchawkę do drugiego ucha. – Chcesz mi powiedzieć, że wszystkie kartki, paczki i pakunki, jakie kiedykolwiek wysłałaś przed świętami zawsze docierały do adresatów na czas?

– No, nie… .

– No właśnie. Dlatego powtarzam, spokojnie, nie ma się czym przejmować.

– Jest! – Głos Mamy zadudnił niczym kościelny dzwon i Tata w końcu zrozumiał. 

Mama nie dzwoniła do niego po poradę. Nie zależało jej na żadnym pocieszaniu ani uspokajaniu. Ona wydawała komendę. Ona, jego energiczna i przedsiębiorcza żona już sobie wszystko przemyślała i zaplanowała, i teraz tylko wzywała Tatę do działania. 

– Co zamierzasz, kochanie? – zapytał więc.

– Zamierzamy – poprawiła go. – Spróbujemy ten list przejąć! 

– Przejąć? – Tata przełknął ślinę. Szanse na to, że Mama odstąpi od pomysłu były bliskie zeru. Znał swoją żonę i wiedział, że nie należała do osób, które łatwo zmieniają decyzję. Mimo wszystko zaryzykował:  

– Skoro już masz plan i wiesz co należy zrobić, to może … może nie będę ci się plątał pod nogami? Pomyśl, faraon Amenhotep, ten, którego wielu uważa za ojca słynnego Tutanchamona, najważniejsze sprawy państwowe zawsze zawierzał swojej żonie królowej Teje …  

– Taaak? – zapytała z przesadną słodyczą Mama.

– Tak! – zapewnił ją Tata. – Podobno nawet dowodziła za niego wojskami. W odpowiednim przebraniu, oczywiście. To były inne czasy.

– W odpowiednim przebraniu! – wykrzyknęła z radością Mama. – Kocham cię, mój ty profesorze, co ja bym bez ciebie zrobiła? Szczerze mówiąc, nie miałam żadnego planu, ale właśnie mi go podsunąłeś! Do wieczora więc! – wydała ostatnią komendę i się rozłączyła.

Tata zmartwiał. Tego się nie spodziewał. Nie tylko nie odwiódł żony od zwariowanej i, nie oszukujmy się, z góry skazanej na niepowodzenie akcji kradzieży (!!!) listów, ale sam jej podpowiedział jak tego zbrodniczewgo czynu dokonać! 

Co robić? Podrapał się intensywnie po łysinie. 

Może jakaś inspiracja z historii?

Rozejrzał się po biurze. Jak to bywa u wykładowców uniwersyteckich, założone było od podłogi do sufitu książkami oraz oklejone karteluszkami, na których zwykł zapisywać ciekawe cytaty i myśli wynajdywane w lekturach.

Rozległo się pukanie do drzwi

– Proszę! – powiedział, ale nikt nie wszedł.

– Proszę! – powtórzył.

Wstał z krzesła i sam otworzył. Na korytarzu nikogo nie było. Ale pod nogami znalazł gazetkę reklamową. Informowała o promocjach na artykuły dla zwierząt. 

Zapatrzył się na smycz i oto nagle obrazek zaczął się zmieniać, rosnąć. Tata aż poprawił na nosie okulary, ale nie było wątpliwości. Na obrazku ujrzał samego siebie, jak w całkowicie przemoczonym płaszczu i kaloszach, z których wylewa się haustami błoto pędzi ulicą ciągnięty na smyczy przez krewkiego żubra. Jest im wesoło, śmieją się aż do samego domu, niestety Mama ma na temat ich zachowania i zabłoconych ubrań zupełnie inne zdanie, i za karę przez trzy dni nie dostają deseru. Druga odsłona przyszłości była nie mniej  przygnębiająca. Tata ułożony wygodnie na kanapie prowadził ożywioną wymianę zdań z koniem w kapciach, który siedział w fotelu naprzeciwko.  Nadciągająca w ich kierunku Mama znów jednak nie pałała na ich widok szczęściem. Tak się zagadali, że zapomnieli odkurzyć mieszkanie… 

Więc może jednak racja, westchnął Tata z żalem. Zwierzątko domowe to nie jest dobra opcja dla ich rodziny. Należy wesprzeć Mamę, cokolwiek postanowiła. Należy być dzielnym i odważnym. Jak rycerz Okrągłego Stołu. 

I choć było to całkowicie, ale to całkowicie sprzeczne z wyznawaną i praktykowaną przez Tatę zasadą rozwiązywania problemów – uznawał wyłącznie pokojową wymianę zdań – Tata poczuł w sobie zew boju. Walki. Poczuł się gotowy na wszystko.

Część 3.

Skrzynka pocztowa

– I tak to właśnie, Lusiu, kończy się opowieść o Bonifacym, który chciał zdobyć rękę księżniczki Demelzy w nieuczciwy sposób. Gdy Demelza odkryła, że jedwab nie należał do Bonifacego, lecz został przez niego skradziony karawanie przejezdnych kupców, wygoniła go ze swego dworu i nie chciała więcej widzieć na oczy. Kradzież jest złym czynem, podobnie jak kłamstwo. Bonifacy musiał ponieść karę!

Mama zamknęła książeczkę i pogładziła Lusię po policzku, ciepłym i różowym prawie tak samo jak wpół otwarte usta córeczki, z których wydobywało się miarowe posapywanie. Lusia spała i być może śniła o liście do Mikołaja, który wrzuciła do skrzynki pocztowej obok osiedlowego sklepu spożywczego.

– Jestem gotowy! – do pokoju wsunęła się głowa, a raczej hełm rycerski z głową Taty w środku.

Mama przyłożyła palec do ust i oboje wycofali się do przedpokoju.

Tam przebrali się w dwa czarne kombinezony i buty do kolan na podeszwach nie pozostawiających po sobie śladów. Tata opuścił przyłbicę i przeciągnął dłonią po wspaniałym pawim piórze, które zdobiło czubek hełmu. Mama naciągnęła na twarz czapkę kominiarkę, taką, jaką zwykle noszą przestępcy napadający na bank w celu jego obrabowania.

– Jeszcze to! – Tata podał Mamie parę błyszczących, skórzanych rękawiczek. – Nie możemy zostawić po sobie żadnych śladów.

Mama skinęła głową i oboje wyszli z domu. Zrobili to tak cicho i niezauważenie, że nie drgnął nawet kurz na półkach koło wyjściowych drzwi.

Śnieżyca szalała w najlepsze. Na zewnątrz nie było żywego ducha, a okoliczne sklepy i restauracje, o tej porze wciąż zazwyczaj jeszcze otwarte, straszyły czernią w oknach,  dowód na to, że warunki pogodowe skutecznie paraliżowały nie tylko usługi, ale każdy aspekt życia w mieście.

Rodzice byli z takiego obrotu sprawy bardzo zadowoleni. Uznali, że los im sprzyja i to pomimo iż czyn, którego mieli zamiar się dopuścić nie był niewinny. 

Poruszając się niczym dwa zwinne koty, z tą różnicą, że nie na czterech, a na dwóch łapach, przemykali się bezszelestnie wzdłuż ogrodzeń, czaili się za rogami budynków, a nawet rozpłaszczali się na ścianach jak placki, gdy w pobliżu zamajaczyła sylwetka jakiegoś spóźnionego przechodnia. Tym sposobem dotarli pod osiedlowy sklep. 

Tam Tata zdjął z pleców niewielki czarny plecaczek, a Mama wyciągnęła z kieszeni kombinezonu kompaktową latarkę.

Skrzynka pocztowa przymocowana była do ściany za pomocą czterech bardzo solidnych śrub wkręconych w beton. Żeby ją stamtąd zdjąć i uciec z nią w ustronne i najlepiej jakieś ciepłe miejsce celem pomniejszenia jej zwartości o jedną, chudą kopertę w kolorze niebieskim ze znaczkiem pocztowym przedstawiającym Kopernika, potrzebne było wiertło do kruszenia ścian. Tata przyjrzał się narzędziom wydobytym z plecaczka. Był to śrubokręt kieszonkowy oraz tzw. klucz hydrauliczny. 

– Mówiłeś, że wszystko sprawdziłeś i że załatwimy to raz dwa! – syknęła Mama. Czuła, że mimo rękawiczek i tak zaczęły jej sztywnieć palce zaciśnięte na latarce. Mróz z każdą minutą tylko się wzmagał.

– Byłem pewien, że to wystarczy – mruknął Tata nie odrywając wzroku od narzędzi, jakby łudził się nadzieją, że od samego patrzenia zmienią się w te, których przy sobie nie posiadał.

– Przyznaj się. Gdy po kolacji wysłałam cię tutaj po mleko, a w istocie, żebyś zrobił rozpoznanie, ty wcale tego nie uczyniłeś!

– Było tak zimno! – sapnął ze skruchą Tata. – Poza tym spotkałem dozorcę sąsiedniego domu, potrzebował pomocy z wniesieniem choinki do środka. Miałem mu odmówić? To dopiero byłoby podejrzane!

– Nadajesz się na Lancelota jak jeż na poduszkę! – skwitowała Mama. – A zamiast pomyśleć o planie „B”, ty oczywiście spędziłeś cały wieczór na czytaniu!

– Przygotowywałem się do naszej akcji! To były „Legendy okrągłego stołu”! – bronił się Tata.

– Mogłam się tego spodziewać. Jaka lektura, taki przestępca. Ciesz się, że masz żonę, która jest specjalistką od rozwiązań awaryjnych!

– Nigdy nie przestanę – zapewnił ją szczerze Tata.

Mama wyciągnęła z kieszeni kolejno: długi zakrzywiony drut oraz pudełko zapałek.

– Zapałki są dla rozgrzania. A drutem będziemy po kolei wyciągać wszystkie koperty.

Tata zapalił pierwszą zapałkę, mama wsunęła drut w otwór do wrzucania listów, gdy nieoczekiwanie usłyszeli za sobą tubalny głos.

– Stop! Nie uciekać! Wzywam was do poddania się!

Za nimi stał skuter śnieżny, a na nim siedział policjant z tubą przy ustach.

– Jak wam nie wstyd? – grzmiał policjant. – Majstrować przy skrzynce pocztowej i to w przeddzień świąt? Co chcieliście z nią zrobić?

– Ukraść – przyznał się Tata i spuścił głowę.

Widząc, że to niestety wszystko, co jej normalnie wylewny i gadatliwy mąż miał do powiedzenia, Mama pospieszyła z wyjaśnieniem.  

– Ale tylko jeden list! Przysięgamy, panie funkcjonariuszu, tylko jeden!

– To wystarczy, bym was aresztował! – poinformował ich oschle policjant. – Ponadto nielegalnie paliliście na ulicy ogień, to już powód numer dwa. Powód numer trzy to wasz wygląd. Pani przypomina mi zwykłego rabusia, a pan rabusia przebranego za rycerza. Czy wy mnie przypadkiem nie zwodzicie i nie planowaliście, prócz kradzieży korespondencji, ogołocić z zawartości także sejf tego na przykład, tego … – policjant rozejrzał się wokół i po chwili wskazał dłonią na majaczący po drugiej stronie ulicy wieżowiec – o tego tam banku?

– Nie, nie, absolutnie! – zaprotestowali rodzice i na znak, że nie mieli aż tak paskudnych zamiarów, pościągali nakrycia z głowy. Policjant ujrzał przed sobą dwie bardzo skruszone i przestraszone twarze z mocno zaczerwienionymi od mrozu policzkami.

– To po co wam ten list?

Mama przypadła do prawego, a Tata do lewego ucha policjanta.  Oczy stróża porządku robiły się na przemian to wielkie jak pięciozłotówki, to znów wąziutkie jak krawiecka szpileczka.

– Obywatele! – wyszeptał z przejęciem, gdy skończyli. – Powinienem was aresztować tymczasem czuję dla was wyłącznie podziw i głębokie zrozumienie motywów waszego niedoszłego przestępstwa. Niestety, powinniście wiedzieć, że pocztowcy, tak jak policja, też zostali w tym roku wyposażeni w nowoczesne skutery śnieżne. Pozwala im to opróżniać skrzynki pocztowe ze zwielokrotnioną częstotliwością w ciągu dnia, oraz skutecznie i w terminie dostarczać przesyłki do adresatów. Listu waszej córki – spojrzał wymownie na skrzynkę pocztową – na pewno już tam nie ma.

– To gdzie jest? – zapytał całkiem głupio Tata.

– Na poczcie w sortowni i oczekuje na doręczenie. Podobnie jak list mojego synka! – policjant nagle przestał oddychać, a jego twarz zaczęła pęcznieć niczym dmuchany balon – A mój synek zażyczył sobie, zażyczył… 

– Psa?! – zgadła Mama.

– Żubra? – strzelił Tata.

Policjant rozpaczliwie pokręcił głową i wydyszał: 

– Puzon!

Uszło z niego powietrze i teraz z kolei wyglądał jak wyciągnięta skarpeta, która ma ochotę się rozpłakać.

Tata podał mu paczkę chusteczek higienicznych.  Stróż porządku przyjął je z wdzięcznością i wydmuchał nos we wszystkie naraz. Zrewanżował się Tacie miętową gumą do żucia, Tata nie wziął jednak całej paczki, a tylko jedną sztukę.

– Widzę, że się bardzo co do państwa pomyliłem – zaopiniował policjant. – Jesteście porządnymi ludźmi i …- Nagle zasalutował do swej służbowej czapki uszanki. – Nie będę was aresztował. I dziękuję! – oddał Tacie zużyte chusteczki.

– Nie ma za co! – machnął ręką Tata. – Przynajmniej tyle możemy dla pana zrobić. W takich trudnych momentach… – ujął policjanta pod ręką i zaczęli wolno spacerować wzdłuż sklepowej witryny. – Najważniejsze to się wspierać. Pomagać sobie. Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi, mamy swoje słabości, udręki. Ale razem możemy je przezwyciężyć. Możemy sprawić, że druga osoba poczuje się szczęśliwsza. Genialnie, drogi panie, ujął to Perykles, wódz i polityk ze starożytnych Aten. Powiedział: pozostanie po nas nie to, co wyryją nam na nagrobku, ale co pozostawiliśmy po sobie w innych! Uczestniczyłem niedawno w konferencji … – Tata przybierał się do dłuższej przemowy.

– Będziecie tu gawędzić przez całą noc? – przerwał im zniecierpliwiony głos Mamy, a na jej twarzy próżno było szukać aprobaty dla towarzyskich pogawędek w okolicznościach nocy, siarczystego mrozu i zawieruchy stulecia.

– Czemu nie? – zapalił się policjant. – Bardzo miło mi się z pani mężem rozmawia. Odnajduję w nim bratnią duszę. Tak rzadko spotykam w mojej pracy ludzi, którzy widzą we mnie nie tylko oficjela usiłującego utrudnić im życie, ale człowieka. I jeszcze oferują pomoc, rozumiejąc że ja też mam uczucia, problemy…

– A temu – zripostowała Mama – żeby był czas choć jeden z tych problemów rozwiązać!

– Ona nigdy nie rezygnuje – konfidencjonalnie  poinformował policjanta Tata. 

– To jak – Mama wzięła się pod boki i ściągnęła brwi. – Jest pan z nami czy działamy osobno? 

– Chy…chyba jestem z wami – stęknął policjant. – Ale co ja mogę zrobić?

– Może pan …może …- rozmyślała na głos Mama.

– Mogę, mogę … – pomagał jej policjant. – Wiecie co mogę? – jego oblicze nagle pojaśniało, jakby ktoś zapalił mu w głowie żarówkę.  Skinął na Mamę i Tatę, by się ku niemu nachylili i po chwili na ich twarzach Mamy i Taty również wykwitły uśmiechy zadowolenia.

Gdyby po kilku minutach jakiemuś znudzonemu mieszkańcowi okolicznych bloków i domów zachciało się usiąść w oknie i popatrzeć na opustoszałe, otulane coraz grubszą kołderką śniegu miasto, ujrzałby osobliwy obrazek. Dzielnie pokonując zaspy środkiem ulicy sunęła piramida, którą tworzyli (od dołu):

– skuter śnieżny prowadzony przez kierowcę w charakterystycznej kurtce policjanta

– pasażer w czarnym kombinezonie i rycerskim hełmie na głowie, którego policjant wiózł na barana

– kolejny pasażer w czarnym kombinezonie oraz typowo złodziejskiej czapce, który z kolei siedział na ramionach pasażera numer jeden.

Piramida niebezpiecznie chwiała się i kołysała się na boki, ale w końcu odjechała na tyle daleko, że trudno już było dojrzeć, jak potoczyły się jej dalsze losy.

cdn.

Poprzedni artykułBabcia Bożenka: Wigilia u naszych praojców
Następny artykuł„Najlepszy prezent” – bajka na święta. Część 2
Eliza Sarnacka-Mahoney
Dziennikarka i pisarka, przeważnie mieszka w Kolorado, chyba że podróżuje. Współpracuje z mediami w Polsce oraz z Nowym Dziennikiem, autorka powieści, zbiorów ciekawostek i książek publicystycznych o Ameryce. Mama Natalii i Wiktorii, które każdego dnia utwierdzają ją w przekonaniu, że to, co niemożliwe jest jak najbardziej możliwe, trzeba tylko szczerze chcieć. Na portalu autorka rubryki “Przystanek Babel”.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj