Po wydostaniu się z „dziwnych” wiosek, wynajętym autobusem pojechaliśmy prosto do nadbajkalskiego kurortu – Listwianki. Chyba każdy pamięta z lekcji geografii, że Bajkał to największy na świecie zbiornik słodkiej wody
i najgłębsze jezioro na Ziemi (1740 m). Nadzwyczajne piękno tego jeziora jest szeroko znane i sławione
w literaturze.
Po kilku dniach odpoczynku i zwiedzaniu okolic Listwianki, nasza grupa postanowiła w Bajkale sprawdzić, co jest pod powierzchnią wód Jeziora.
Udało nam się na jeden dzień wyczarterować stateczek badawczy, który kilkanaście lat temu pozostawiła ekipa Francuzów. Penetrowali oni wody jeziora, pod wodzą Jeana Custo, jeszcze w latach osiemdziesiątych. Po zakończeniu badań, statek wraz z wyposażeniem, pozostawili naukowcom radzieckim. Dziś, w przerwach pomiędzy badaniami, można go wyczarterować wraz z załogą.
Sam stateczek, jak i jego osprzęt jest utrzymywany w niezłym stanie, bo został sprywatyzowany. Jak się okazało do wykonywania zejść pod wodę na tak głębokim i niebezpiecznym akwenie jak Bajkał, nie trzeba mieć żadnych zbędnych papierów, jak np. licencja nurka. Wystarczy okazać się kilkoma papierami w kolorze zielonym
i o odpowiednich nominałach. Trzeba mieć poza tym kupę odwagi. Nie będę nadmieniał, że tej ostatniej nam nie brakowało. Obeznanie z wodą i duże umiejętności pływackie powinny wystarczyć.
Do czasów bajkalskiej wyprawy nikt z nas nie miał okazji nurkować i to od razu na taaakiej wodzie.
Do tego jeszcze z użyciem akwalungów, dmuchanych jacketów i w suchych piankach (temperatura powierzchni wody
w sierpniu – 120C). Użycie takiego sprzętu, dla kogoś obeznanego z wodą, nie jest problemem, ale trzeba najpierw nieco poćwiczyć na płytkiej wodzie. Ba! Teraz to już o tym wiem.
Jezioro Bajkał to gigantyczny rów tektoniczny wypełniony krystalicznie czystą, słodką wodą. Dno schodzi kilkoma wielosetmetrowymi, pionowymi ścianami od głębokości 10m, do 1,5km. W odległości 100m od brzegu głębokość wynosi 10m, potem pionowy zeskok na 400m. Następnie płaska dwustumetrowa półka i znów pionowy kilkusetmetrowy stopień. I tak, aż do 1740m głębokości.
Na naszym stateczku, odpłynęliśmy właśnie 100m od brzegu i zarzuciliśmy kotwicę na 10m. Śniadanko
w messie. Przyjemna atmosfera. Potem, kapitan każe wszystkim podpisać cyrografy:
„Oświadczam, że nurkuję dobrowolnie z własnej i nie przymuszonej woli, a załoga statku badawczego Żak Iw Kusto (tak cyrylicą, ma napisane na burcie nasz okręt), udzieliła mi stosownych przeszkoleń i pomocy”.
– Eto na wsjakij słuczaj – mruknął Kapitan.
Załoga pomogła nałożyć kompletny strój nurka. Krótki instruktaż, w stylu:
– Tu naciskasz, jak chcesz się zanurzyć, a tu jak zechcesz do góry. Jak cię zaboli głowa, dmuchaj w nos.
– Pajechali! – zachęcająco wrzasnął Kapitan.
Skaczemy do wody we dwóch. Próba bąbelków i zanurzamy się. Pierwsze próby. Faktycznie. Wypuszczam powietrze
z jacketu, zanurzam się i to dużo szybciej, niż machając płetwami. Drugą ręką dopuszczam powietrze z butli – wypływam do góry. Z wyrównywaniem ciśnienia w masce nie mam problemu. W końcu bez akwalungu, schodziłem już na 15 metrów. Ale fajnie. Wypływam nad obryw. Czuję się jak ptak. Woda przeźroczysta, widoczność do 40 m. Pode mną czernieje przepaść. Zejdę trochę niżej, poobserwuję z bliska porosty na pionowej ścianie obrywu. Upuszczam powietrze z jacketu.
Nagle, kamienie w ścianie zaczynają się przesuwać jakoś za szybko. Ciśnienie rozrywa głowę. Nie ma czasu się przedmuchiwać. Machanie płetwami, tylko minimalnie zwalnia spadanie w dół. Czepiam się kamieni i w końcu wiszę na ścianie. Co robić? Jestem blisko paniki. Ból głowy nie pozwala racjonalnie myśleć. Trzeba dopuścić powietrze do jacketu. Ba! Ale gdzieś się zapodział zawór. Wtem, zaczynam powoli płynąć w górę.
Obok widzę nurka, manipulującego przy zaworach mojego jacketu. Okazało się, że kapitana zaczęło dręczyć sumienie. Założył sprzęt i asekurował nas z góry. Poczciwiec! Przecież miał podpisane oświadczenie.
Wyłażę. Mam na razie dosyć. Mój głębokościomierz pokazuje prawie 40m. Nieźle, jak na pierwszy raz.
Kapitan mówi pocieszająco, że nie byłbym pierwszym Polakiem leżącym na dnie Bajkału. Opowiada jak to około roku 1880, polscy zesłańcy przebywający w tych okolicach, podnieśli bunt. Przyciśnięci przez carskie wojsko, musieli przeprawić się na drugi brzeg jeziora. Zbudowali tratwę. Niestety silna burza sprawiła, że wszyscy, a było ich grubo ponad stu, utonęli. Historia ta, nie za bardzo podniosła mnie na duchu.
Nie muszę dodawać, że zaraz po powrocie do Warszawy, szybko uzupełniłem braki w wykształceniu. Teraz bez licencji nurka nie ruszam się z domu, nawet wtedy, gdy tylko wybieram się tramwajem do sąsiedniej dzielnicy. Nigdy potem, już nie spotkałem się z możliwością nurkowania bez licencji.
Grzegorz Morawski
Grzegorz Morawski podróżował po Rosji w latach 1998 do 2004. Odbył 6 wypraw survivalowych po rzekach Płw. Kola, Ałtaju, Sajanach, Kamczatce i Kazachstanie z Kirgizją. Pracował przez rok w Moskwie. Opisy odwiedzanych miejsc, swoje wrazenia i niewątpliwie subiektywne przemyślenia na temat Rosji i Rosjan, zebrał w zbiorze reportaży o nazwie “Ćwiczenia z ruskiego dla ułanów”. Obecnie mieszka w Warszawie.