„Moja wielka supermoc. Dwujęzyczność” Sofia Di Ascenzi

Jest rok 2009, Rzym, miasto nasycone historią i sztuką. Wieczne Miasto. Miasto odpoczywające teraz w cieniu nadgryzionych zębem czasu kamienic i wspominające swoje dobre dni, gdy było jeszcze u szczytu potęgi i chwały. Nadszedł czas gdy drzewa ubierają się w złoto-bursztynowy płaszcz z liści, ktore powoli opadają znudzone upalnym latem, zostawiając gołe, targane przez wiatr konary.

Przed szpitalem w północnej części miasta rosną palmy, wysokie jak wieże kościelne. Na palmach, zielone papużki. Skrzeczą, śpiewają i budzą z rana wszystkich pacjentów. Tych chorych, tych prawie zdrowych i tych co czekają na powrót do domu. Papużki. Zielone. Pewnie gdy tu przybyły, nie mogły się zadomowić, więc znajdując palmy przylgnęły do nich jak do ostatniej deski ratunku i w samotności wspominają tropikalny klimat. Temu dziwnemu widowisku, jakim tylko mogą być zielone papużki na palmach podczas jesieni, przyglądała się moja kochana mama, podczas moich narodzin. I w takich oto dziwnych okolicznościach, 1 pazdziernika, kiedy mgła spowiła rzymskie wzgórza, babie lato uginało się od rosy, w ktorej nieśmiało odbijały się jak w lustrze pierwsze promienie słońca, a papużki śpiewały codzienną poranną melodię, urodziłam się ja. Niby zwykła dziewczynka, małe zawiniątko ze złotymi włosami. Niby zwykła a jednak z niezwykłą supermocą. Dwujęzyczność. Mój skarb.  

Kiedyś ktoś zapukał do moich drzwi- pewien historyk o oczach czarnych jak sadza. Odkrył on stary, pożókły list, trochę poplamiony i zjedzony przez myszy i przez czas. List był napisany w języku, którego nikt w okolicy nie mógł zrozumieć. Historyk zaczął podejrzewać, ze to jakiś szyfr. Litery ułożone były poziomo, spółgłoska goniła spółgłoskę. Język węży lub spadających liści z  bursztynowym pocałunkiem słońca. Nie tracił nadziei, więc przyszedł do mnie, bo słyszał ze umiałam mówić w szeleszczącym języku. Zaciekawiona, wzięłam pergamin do ręki, ale gdy tylko zobaczyłam tekst zaśmiałam się serdecznie: To żaden szyfr, żaden szeleszczący język, tylko polski! Mój skarb. Moja wielka supermoc…

Przetłumaczyłam treść. Historyk strasznie mi dziękował, bo jak się okazało – list zawierał wskazówkę do odnalezienia wielkiego skarbu, należącego kiedyś do polskiego generała przebywającego z wizytą we Włoszech. Skarb zawierał biżuterię ozdobioną krystalicznymi diamentami, czerwono-bordowymi rubinami, niebieskimi jak niezapominajki szafirami i jadowicie zielonymi szmaragdami. I jeszcze złote i srebrne monety, puchary, i najsłynniejsze obrazy ze złotymi ramami, drogie kamienie i klejnoty. Do tego różne korony i tiary, ktore zakładał ich były właściciel na wspaniałe bale i przyjęcia, z najróżniejszymi daniami. Ale jeszcze nie jest to koniec: serwisy do herbaty z delikatego srebra i złota, na których są wspaniałe malowane kwiaty. 

Kiedy po raz kolejny zobaczyłam kruczoczarne oczy historyka, lśniły poranna rosą ze wzrusznia. Lśniły złotem i krystalicznymi diamentami, i monetami i pucharami. Odnalazł swój skarb, który tak długo szukał. Dziękował mi z całego swego starczego serca, które wyrywało się z radości,  jak psiak na widok swojego pana. W podzięce dostałam szkatułkę pełną błyszczących tęczą klejnotów. 

Wielu ludzi ma skarb. Pieniądze, klejnoty, monety. Ale mój jest jeszcze wiekszy, ponieważ jest bezcenny. Dwujęzyczność: moja wielka supermoc, mój skarb.

Sofia Di Ascenzi, lat 11

Szkoła Polska im. Gustawa Herlinga Grudzińskiego przy Ambasadzie RP w Rzymie, Włochy