nauczyciel z powolania

Praca otrzymała II miejsce w konkursie naszego portalu “Nauczyciel z powołania, z przypadku czy
z konieczności?”

***

Albert Einstein powiedział „Nauczanie powinno polegać na tym, żeby to, co się ma do zaoferowania uczniom, postrzegali oni jako drogocenny dar, a nie jako przykry obowiązek”. Powinno polegać na tym, a czy polega?

W mojej umowie o pracę widnieje podpunkt „stanowisko: nauczyciel”, jednak tak naprawdę jestem wychowawcą grupy świetlicowej. To nie jest to samo, jednak nie będę tu analizować, czy to lepiej, czy gorzej niż „prawdziwy” nauczyciel. Ważne jest to, w jaki sposób stałam się pracownikiem jednego z działów budżetówki, zwanego „edukacją” i co z tego wynika.

Pytacie, czy to powołanie, czy przypadek, czy konieczność. Dorastałam w rodzinie nauczycielskiej, mama i tata byli polonistami. Prawie codziennie widziałam sterty klasówek, zeszytów, książek, zaś rodziców widywałam rzadziej, mama jako pracownik liceum sporo czasu spędzała na sprawdzaniu prac w szkole (oprócz tych, które przytargała do domu), tatę – dyrektora podstawówki – spotykałam jeszcze rzadziej (uroczystości szkolne i ich przygotowanie, rady, zebrania, spotkania). Mimo tych wszystkich wątpliwych uroków ich zawodu intrygowało mnie jedno – niesamowite podejście ludzi do moich rodziców. Do dziś przychodzą z różnymi sprawami, bo wiedzą, że uzyskają pomoc – w końcu przychodzą do nauczycieli!

Poszłam na studia pedagogiczne, bo to kochałam. Nie chciałam być żadnym „konkretnym” nauczycielem, marzyła mi się praca pedagoga, z ludźmi, najlepiej uzależnionymi lub małymi dziećmi, w tych dziedzinach naprawdę można się wykazać!

Po krótkim epizodzie pracy fizycznej za granicą i jeszcze krótszej karierze sekretarki, wylądowałam wreszcie
w szkole. Od zawsze chciałam pracować w zawodzie, ale ciężko było dostać się do szkoły, kiedy na biurku dyrektora piętrzą się podania o pracę i CV ludzi, którzy chcieliby pracować w zawodzie nauczyciela, a o miejsca tak trudno… Bardzo chciałam pracować z dziećmi, więc kiedy tylko zwolniło się miejsce w świetlicy w jednej
z podstawówek w moim mieście, nie zastanawiałam się długo, zaniosłam CV i udało się!

Pracę rozpoczęłam pełna zapału, werwy, z głową kipiącą od pomysłów. Obecnie mija 5 lat, odkąd pracuję
w szkole. Dużo czy mało? Pewnie niewiele. Jednak już wiele mogę powiedzieć na temat „powołanie, przypadek czy konieczność”, wykorzystując swoje obserwacje.

Powołanie – nauczyciele z powołania są światłem w mojej szkole. Chce im się godzinami przygotowywać dzieci do występów, konkursów, po całodziennej pracy (i nie w ramach „godzin społecznych”, które w wymiarze
2 godzin zegarowych tygodniowo musimy realizować!). Kiedy obserwuję efekty tych przygotowań, jestem pod wielkim wrażeniem, dzieciaki spełniają się na olimpiadach przedmiotowych, konkursach recytatorskich, plastycznych, sportowych i w wielu innych dziedzinach, w których czują się mocne. To o tym myślał Einstein, którego cytat przytoczyłam na początku – nieważne, co robią ci nauczyciele, ważne jest to, żeby dzieci uważały to za cenny, niepowtarzalny dar, a nie smutną konieczność, którą będą kwitować przeciągłym „znooowu..?”.

Powołanie nauczyciela to także praca społeczna. W szkole, w której pracuję, od kilku lat nauczyciele wystawiają przedstawienia charytatywne. Za darmo. Spotykają się popołudniami, przygotowują, zaś po kilku tygodniach pracy przedstawiają efekty pracy widowni, która zawsze hojnie wspiera nasze przedsięwzięcia. Pomogliśmy hospicjum w Toruniu, Amelce z mukowiscydozą, choremu Dominikowi i Ewie, oczekującej na przeszczep płuc. Zawsze mamy pełną salę, przedstawienia spotykają się z zainteresowaniem prasy i lokalnej społeczności.

Poza występami jest codzienna praca, zbieranie książek dla spalonej biblioteki, zbiórka zabawek dla oddziału dziecięcego miejscowego szpitala, a także zbiórka karmy i innych rzeczy potrzebnych w schronisku dla zwierząt. Wielu nauczycieli z powołaniem na co dzień okazuje serce i dzieciom, i rodzicom, pomagając, dając wsparcie duchowe i nie tylko. Uczniowie widzą pasję, widzą to, że takim nauczycielom się chce, właśnie tak, bo „chcieć to móc”.

Uczniowie z mojej szkoły przychodzą na organizowane przeze mnie warsztaty rękodzieła, zbierają książki, przychodzą na spotkania z ciekawymi ludźmi, bo wiedzą, że to dla nich. Wiedzą, że chcę pokazać im świat, pokazać, że można inaczej, że można mieć pasję, dawać siebie innym i nie trzeba być Janiną Ochojską, tylko nauczycielką z małego miasteczka. Kiedy widzą takie namacalne przykłady, mój, moich współpracowników, to im również się chce, stąd zawsze pełna sala na występach – to dzieci, ich rodzice, babcie, znajomi. To taki nauczyciel ma szansę zostać wzorem do naśladowania, osobą, która zapoczątkuje działania na korzyść wszystkich, przewodnikiem po dzisiejszym świecie, w którym tak trudno określić „być czy mieć”.

Nie wiem, czy w naszym gronie znajdują się osoby, które w szkole wylądowały przypadkiem. Czasem słychać
o osobach, które w zawodzie nauczycielskim się nie odnalazły, odeszły same czy nie przedłużono im umowy. Myślę, że wyzwania współczesności same weryfikują „przypadkowość” wyboru zawodu. Kiedy się nie nadajesz, to świat da ci znać, rodzice, dzieci, jakość twojej pracy. Myślę, że każdy sam powinien to przemyśleć, będąc nauczycielem, jak bardzo jest to „powołanie” czy „przypadek”. Nie mnie o tym sądzić.

Pozostaje jeszcze jedna kwestia – „konieczność”. Czy świat poradziłby sobie beze mnie, czy MUSIAŁAM zostać nauczycielem/wychowawcą. Nie musiałam. Skromność mi podpowiada, że na pewno słońce wstawałoby tak samo, a Ziemia tak samo by się obracała…

Jednak, kiedy patrzę na buzie dzieci, które same po raz pierwszy w życiu lepią z gliny, które same robią kartkę na dzień mamy, które z dumą opowiadają całej grupie o swojej pasji, to wiem, że wybór tego zawodu w moim przypadku był koniecznością.

Wiele się zmieniło od czasów moich rodziców, dziś własna kuzynka wyrzuca mi, że tak wiele zarabiam, a wcale nie pracuję, nie wspomnę już o tym, co czytam na forach internetowych… Dziś zawód nauczyciela jest dyskryminowany, opowiada się o nas czasem ze złośliwym uśmieszkiem, komentując „wieczne wakacje, ferie
i 18 godzin w pracy”. Nikt nie liczy wycieczek, gdzie nauczyciele biorą na siebie odpowiedzialność za niemałą grupę dzieci, ich lęki, choroby, smutki, czasami też niebezpieczne i infantylne zachowania – ale niektóre dzieci nie były dalej, niż w sąsiednim miasteczku, więc chciałoby im się pokazać, że można inaczej poznawać świat niż tylko na zdjęciach w Internecie… Za to czasami dostajemy burę. Pensum wychowawcy świetlicy to 26 godzin tygodniowo, chociaż wkłada się nas wszystkich do jednego worka „nie pracujących naprawdę”.

Uśmiecham się, kiedy widzę zszokowane miny rodziców, usiłujących odnaleźć swoje dziecko w plątaninie 50 małych ciałek w pomieszczeniu świetlicy. Czasem mnie pytają „jak pani to wszystko ogarnia?”. Muszę to ogarniać, i chcę. To mi daje uśmiech, kopa do tego, by wstać każdego rana. Mam swoje pasje, które przekazuję dzieciom, lubią moje zajęcia, a ja lubię wymyślać dla nich coraz to nowsze rodzaje aktywności. Znajduję sponsorów na zakup sprzętu dla szkoły, piszę do ludzi i firm, proszę o pomoc – dzięki temu mam wiele możliwości rozwijania dziecięcych pasji i marzeń.

Mimo wszystkich cieni, które kryją się w zakamarkach resortu zwanego „edukacją”, dla mnie osobiście największą radością jest zachwyt w oczach dziecka, jego rozdziawiona buzia, jego zwierzenia, pytania, uścisk, uśmiech…

Myślę, że kiedy ktoś ma pomysł na siebie, jest ciekawy świata i innych ludzi, umie cierpliwie odpowiadać po raz dziesiąty na pytanie „a co będziemy dziś robić?”, chce dawać innym siebie – nie powinien się martwić o swoją „przypadkowość” bycia nauczycielem. Kontakt z ludźmi, aktywność wynagradzają wszystko. A jeśli są to mali ludzie, (którzy są tak bardzo inni od dorosłych), to wynagrodzenie jest podwójne.

Marta Turska – Grochocka
autorka jest wychowawcą świetlicy w Szkole Podstawowej nr 3 w Lipnie

Poprzedni artykułEdukacja dzieci dwujęzycznych – polskie szkoły internetowe 
Następny artykułDzielnice Nowego Jorku: West Village

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj