Dzwonienie dzwonków i dzwonów słyszymy już na długo przed Świętami Bożego Narodzenia. Świat wypełnia się wtedy ich kształtami. Setki lat przed narodzeniem się Dzieciątka Jezus i przed dzwonkiem Świętego Mikołaja dzwony ogłaszały zarówno smutne, jak i bardzo radosne wydarzenia.
Dzwony i dzwonki dzwonią we wszystkich religiach. Pierwsze zabrzmiały w dalekich Chinach. W Egipcie dzwony rozbrzmiewały na cześć boga Ozyrysa, w Rzymie – Jupitera. Hebrajscy księża nosili szaty udekorowane małymi złotymi dzwoneczkami i z okazji ważnych ceremonii dzwonili dzwonkiem trzymanym w dłoniach. Potem dzwony trafiły do ceremonii w chrześcijańskich kościołach i rozdzwoniły się po raz pierwszy w Wigilię lub w pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia, by ogłosić narodziny Jezusa.
Był to czas, kiedy dzwony chrzczono, tak jak ludzi, a nawet nadawano im imiona. Ich piękny, silny dźwięk odstraszał zło i błyskawice. Ludzie wierzyli, że oczyszcza on powietrze po epidemii i chorobie w okolicy.
W niektórych miejscach w Europie w dzień Bożego Narodzenia ludzie przykładają ucho do ziemi i mówią, że słyszą dzwonienie dzwonów. W innych grupa dzwonników na zmianę pociąga za sznury większych i mniejszych dzwonów w dzwonnicy i gra w ten sposób melodię, jak na instrumencie. Dzwony nigdy nie dzwoniły na święta tak pięknie, jak to robią dzisiaj. W niektórych kościołach wygrywają cudowne melodie i czasem są to kolędy. A czasem… muzyka niesłyszana nigdzie indziej na całej Ziemi.
Chcecie teraz bajki? To posłuchajcie.
Była sobie raz mała dziewczynka o imieniu Marysia, która jakoś nie umiała dorastać ani cieszyć się. Prawda, że nikt jej do tego za bardzo nie zachęcał, nie ośmielał. Jadła, bawiła się, uczyła, wstawała i zasypiała prawie sama, w prawie pustym domu. Najlepszymi przyjaciółmi Marysi, którą nazywano także Mimi, były lalki i zwierzęta.
Kiedy była mniejsza, przebierała się za wróżkę i tańczyła do piosenek, które mama jej puszczała z komputera. Miała koleżankę, która była córką koleżanki mamy. Czasem nawet tańczyły razem. Było to dawno. Dziś nie była pewna, czy wierzy jeszcze we wróżki.
***
W tym roku Święta Bożego Narodzenia przyszły do Mimi szybciej niż zwykle. Za oknami domy zazieleniły się pachnącymi drzewkami. Pola i ulice w miasteczku przykrył puszysty śnieg, miękki jak kołdra. Pies Snuffy radośnie obszczekiwał zaspy, węszył czujnie, gdy w domu pojawiły się drzewko bożonarodzeniowe i świerkowe gałęzie, i jak zwykle wtórował dzwonom, które o każdej godzinie rozdzwaniały się z dzwonnicy pobliskiego kościoła. Mimi dobrze wiedziała, jaka to będzie melodia. Zawsze ta sama, zupełnie, jakby miało się w domu pozytywkę. Nie czekała jednak na święta. Były to jej pierwsze święta bez mamy i wcale nie było jej bardziej smutno, kiedy tato zapowiedział, że będzie musiała przyzwyczaić się jednak do nowej Niani, bo to właśnie z nią spędzi Boże Narodzenie, ponieważ tato jedzie do mamy i nie może jej ze sobą zabrać. Mimi wiedziała, że mama jest w sanatorium i wciąż odpoczywa po operacji, a jednak w tym momencie poczuła, że jest zupełnie sama na świecie.
Nic nie odpowiedziała. Od jakiegoś już czasu udawała, że wszystko, co jej się nie podoba albo co ją boli i dotyka, jest jej tak naprawdę obojętne. Nie miała zamiaru obchodzić świąt z Nianią. Prawie jej nie znała. Niania z wyglądu przypominała trochę zakonnicę, ale nie z ubrania, raczej było to coś w środku, w niej, a z zachowania… nigdy wcześniej nikogo takiego Mimi nie widziała.
***
Pierwszy dzień z Nianią był dużym zaskoczeniem. Po pierwsze, osoba ta nawet nie zapytała, w co Mimi lubi się bawić i jak mają na imię jej lalki, zupełnie, jakby jej także różne ważne rzeczy były obojętne. Po drugie, rozłożyła na stole w pokoju Mimi własne książki i zaczęła je czytać, zupełnie nie zważając na obecność zdumionej dziewczynki, a po jakimś czasie przerwała, sięgnęła do walizki, wyjęła z niej nieduży czarny futerał i zaczęła… grać na skrzypcach.
– Podobało ci się? – zapytała, kiedy już skończyła.
– Nie wiem – odparło dziecko.
– Twój pies nie miał nic przeciwko – roześmiała się Niania, pokazując Mimi Snuffiego, który siedział koło łóżka z śmiesznie przekrzywionym pyskiem, jakby się zasłuchał. Niania miała tak poważną, można by powiedzieć smutną twarz, że gdy się śmiała, było to ogromnym zaskoczeniem. Jakby to było niemal niemożliwe, że mogła się w ogóle uśmiechnąć. Kiedy już się jednak uśmiechała, było to zaraźliwe. Mimi odkryła, że po tym koncercie jej samej uśmiech błąka się jakby w kącikach ust.
Potem Niania wyemigrowała do kuchni i pozostała tam już niemal do wieczora, nucąc i piekąc, gotując i zmywając – i prawie w ogóle się Mimi nie zajmując, a na koniec dnia znowu zapytała:
– Podobało ci się? Dobrze się bawiłaś?
– Ja?
– Twój tato powiedział, że bardzo lubisz być sama, więc nie chciałam ci przeszkadzać – wyjaśniła.
Nikt wcześniej nie mówił do Mimi w ten sposób i nie traktował jej tak, jakby była prawie dorosła, a właśnie tak się poczuła. Było jej z tym dziwnie.
Niania odprowadzała Mimi do szkoły, odbierała ją stamtąd, przygotowywała jej śniadania, obiady i kolacje. Zabierała na spacer i na zajęcia z rysunku. Po jakimś czasie – czytała też na dobranoc. Codziennie miała dla niej coś niespodziewanego – mógł to być papierowy ptak albo bransoletka z orzechów, torebka ze skrawków koronek do wspólnego dokończenia… rzeźby z mydła, kamienie do malowania, rzeźby z liści i patyków (budowane razem w parku albo w lesie), wspólna joga, malowanie kredą na specjalnie wynegocjowanej do tego z tatą przestrzeni na ścianie w Mimi pokoju, własnoręcznie zrobiony kalejdoskop…
Jeśli chodzi o porządek i odrabianie lekcji, Niania była surowa i nie znosiła odkładania niczego na później. W przeciwieństwie do Mimi, nie jadała nigdy czekolady i była zdumiona tym, że dziecko może w ogóle takiej rzeczy chcieć. Najwyraźniej zaczarowała Snuffiego, bo łasił się do niej i nie odstępował na krok, choć przecież to nie ona wsypywała mu karmę do miski.
Mimo wszystko, nie było z nią tak najgorzej. Powoli Mimi przyzwyczajała się.
Pewnego dnia zauważyła nawet, że czeka z ciekawością na to, co będą dzisiaj razem robić. Święta były coraz bliżej i nie bardzo zdziwiła się, gdy tego popołudnia Niania zaproponowała: – Podpowiem Ci, jak zamienić zwykły dzwoneczek na dzwoneczek bożonarodzeniowy.
Czemu nie?
Kupiły zatem plastikowy dzwonek i zabrały się za wyczarowywanie dekoracji. Najpierw pomalowały go z wewnątrz i na zewnątrz białą farbą, razem z sercem. Niania wyjaśniła, że dzięki temu brokat będzie się lepiej trzymał. Potem posmarowały wnętrze dzwonka klejem i oprószyły obficie srebrnym brokatem, nabieranym łyżeczką. Mimi sypała brokat, a Niania obracała dzwoneczkiem wkoło, by się równo rozprowadził. Potem zostawiły, żeby wysechł i wymieszały ze sobą w foremce czerwony i srebrny brokat, ale wciąż też zostawiły trochę niewymieszanego. Potem zajęły się dzwonkiem od zewnątrz. Posmarowały klejem. I zaczęły nakładać brokat, zaczynając od czystego srebrnego.
– To magiczny dzwonek – powiedziała naraz Niania.
– Magiczny?
– Skup się na nakładaniu kolorów, proszę – odparła niechętnie. – A potem pomyśl życzenie – wyglądało to tak, jak gdyby wiedziała, co to będzie. – Na pewno nie spełni się od razu. Jak dzwoneczek zadzwoni, będzie to znaczyło, że w pobliżu pojawił się jakiś anioł. Może to też znaczyć, że ów anioł przybył, by spełnić twoje życzenie.
.***
Kiedy w Wigilię kończyły ubierać z Nianią choinkę, w pewnym momencie, prawie na sam koniec, rozbłysły nagle wszystkie lampki. Dokładnie w tej samej chwili rozdzwoniły się kościelne dzwony, tak jak zwykle, co godzinę, lecz dopiero po chwili Mimi usłyszała, że była to zupełnie inna melodia. Mimo woli spojrzała na drzewko. Przetarła oczy, bo wydało jej się naraz, że mały dzwonek od Niani dzwonił razem z kościelnymi dzwonami.
– Nie wierzę w anioły – powiedziała nagle Mimi. – Nie wierzę w magiczny dzwonek. Nie wierzę w Boże Narodzenie.
– Dobrze – powiedziała Niania. – Nikt nie ma obowiązku wierzyć. Kiedy jednak nie wierzy się w nic dobrego, na świecie robi się bardzo smutno i trudno.
Dziecko nic nie odpowiedziało. Niania – ku jego zdumieniu – uśmiechnęła się jednak, jakby właśnie coś pięknego zobaczyła.
– Może, jeśli nie jesteś zbyt zmęczona, pójdziemy na spacer? Myślę, że na niego zasłużyłaś.
Mimi przytaknęła bez słowa.
Szły powoli, stawiając kroki uważnie, bo nie można spieszyć się, gdy droga jest oblodzona i kiedy naprawdę chce się coś zobaczyć. Spiesząc się, można także owo coś zwyczajnie spłoszyć. Przez całą drogę prószył śnieg a Niania trzymała Mimi delikatnie za rękę. Tak doszły do parku, a potem do białego kościoła. Niania przyprowadziła dziewczynkę do figury, ukrytej przy bocznym wejściu.
– To piękny anioł – odparło dziecko, wpatrując się w marmurową rzeźbę o złożonych w modlitwie dłoniach i opuszczonych w spoczynku skrzydłach.
A wtedy anioł rozwinął wielkie białe skrzydła i uleciał prosto w gwiaździstą noc.
Tekst i zdjęcia: Lidia Russell
Opowiadanie ukazało się w zbiorze „Magiczne Święta”, Welpol SA, 2012.