Jeśli ktoś do odwiedzin w historycznym i wysoce kulturalnym stanie Massachusetts potrzebuje innego pretekstu niż historia Stanów Zjednoczonych, biznes, nowe technologie, akademicki potencjał czy kultura, proponuję LODY!
Lody można oczywiście zrobić samemu albo kupić w markecie za rogiem – i skonsumować do kawy po ciężkim dniu na własnej kanapie czy przy stole. Ale można też odważyć się na wyprawę w nieznane, poza własną dzielnicę, miasteczko czy region, i podjąć wysiłek odszukania prawdziwej staromodnej lodziarni, by zobaczyć, jak smakują te domowe z wieloletnią recepturą, bez gumy guar i składników, których nie da się wymówić, za to może w ciekawym towarzystwie i/lub okolicznościach przyrody.
Oto pierwszy odcinek przewodnika po najlepszych lodziarniach w Massachusetts (do stworzenia którego czuję się poniekąd predestynowana i uprawniona ze względu na rodzinną lodziarnię brata dziadka, w polskich górach).
Richardson’s Farm, Middleton
Nie ma chyba w Massachusetts dziecka, które nie znałoby tego miejsca. Farma jest zwykle pełna dzieci oraz krów, cielaków i innych egzotycznych istot, na przykład kur czy osiołków. Dlatego dzieci z Massachusetts wiedzą, że nawet jeśli mleko pochodzi z kartonu, to lody od krowy.
To tutaj skonsumowałam moje pierwsze (i jak dotąd ostatnie) w Ameryce banana split – było warto. Wybór smaków jest oszałamiający, nazwy zabawne, ceny jak na składniki umiarkowane, lody pyszne. Dzieci oprócz podglądania zwierząt mogą np. pograć w minigolfa (zawsze jednak napełnia mnie lekkim smutkiem pytanie, dlaczego tam jest ich więcej niż przy krowach…). Jednym słowem – same plusy, ale na koniec małe ostrzeżenie: dorośli, którzy przybywacie tu ze swoim dzieckiem po raz piętnasty, jeśli nie jesteście totalnie znudzeni życiem, nie próbujcie lodów o smaku zielonej herbaty. Smakują naprawdę jak zielona herbata. Bez cukru.
Cabot’s Ice Cream, Newton
Miejsce na randkę w stylu youppie z sentymentem do lat 60. Czas i design zatrzymał się w tych wnętrzach, odkąd studenci z pobliskich college’ów przybywali tu ponadgodzinnym spacerem w trakcie przerw w zajęciach – bo to były takie dawne czasy, drodzy państwo, że nie tylko uczniowie szkół średnich, ale nawet i studenci w Ameryce nie mieli samochodów… Wszystko dziś jest tu old schoolowo wystylizowane, nawet menu. W tej lodziarni można zjeść przy stoliku w szklanym pucharku pyszny staromodny sundae z gorącym fudge i wisienką na szczycie z bitej śmietany, ale jeśli ktoś naprawdę jest głodny, to i frytki z kotletem. Ja wybieram lody z fudge, orzechami, bitą śmietaną i wisienką w papierowym kubku, który postawię na trawie nad wodą parę mil stąd. Będzie krótko: bardzo dobre.
E.W. Hobbs, Salem
Z dala od klimatów czarnych magów, czarownic, pająków i kryształowych kul, które smutna historia kobiet z Salem uczyniła największym turystycznym magnesem miasteczka, w parku blisko wody, pomiędzy kasynami dla dzieci i budkami pełnymi hamburgerów stoi nieco zapuszczony budynek – jadłodajnia z częścią dedykowaną domowym lodom. Szyld mało czytelny. Widok mało zachęcający. Okolica nie bardzo wysublimowana. Ale jest Atlantyk, na wyciągnięcie ręki, a lody dobre – choć jak dla mnie zbyt mleczne, tłuste i kremowe. Jak na nadmorze przystało, próbuję atrakcji o nazwie „Sea turtle”: słony karmel i wanilia z maleńkimi czekoladkami w kształcie żółwi, wypełnionymi karmelem. Cena za dwie kulki – hm, cztery dolary.
FarFar’s Danish Ice Cream, Duxbury
Okrągłe buzie uśmiechniętych sprzedawczyń wyglądają nieco po duńsku, to prawda. Przyklejona do szyby historia z lokalnej gazety o duńskim królu, lodach i Szekspirze też. Nie jestem pewna, czy wiszące pod drewnianą powałą rowery i flagi również, ale muszę przyznać, że miejsce ma swój troszkę egzotyczny klimat i fleur, jaki mu zapewnia rodzinny biznes i okolica. Ceny są zdecydowanie dostosowane do kieszeni posiadaczy kilkumilionowych domów w lasach Duxbury. Lody jednak bardzo smaczne, naturalne, o zdrowej konsystencji (próbuję egzotycznych imbirowych i o smaku szwajcarskiej czekolady – naprawdę smakują jak szwajcarska czekolada!). Frapp podobno jednak napełnia rozczarowaniem: nie przypomina nawet frappa, tylko jest zwykłym milk szejkiem… Sympatyczny zacieniony drewniany taras ze stolikami, na tyłach lodziarni, okolony drzewami, to duńska wisienka na torcie.
C.D.N.
Tekst i zdjęcia: Lidia Russell