Na pytanie, z czego jeszcze, poza historią, biznesem, nowymi technologiami, uniwersytetami i kulturą, powinien słynąć stan Massachusetts, odpowiedź tego lata brzmi: z LODÓW!
Naukowcy twierdzą, że mózg po wysiłku powinien odpoczywać i w wydaniu specjalnym „National Geographic” czytamy, że lody po ciężkim dniu w pracy pomogą nam się szybciej zregenerować. Zamiast ślepo wierzyć nauce, która co jakiś czas obala własne błyskotliwe teorie, radośnie produkując nowe, proponuję poeksperymentować organoleptycznie i przekonać się na własnym mózgu, najlepiej w staromodnych lodziarniach i na farmach z domowymi lodami, których w Massachusetts nie brakuje.
Poniżej drugi i na razie ostatni odcinek przewodnika po najlepszych lodziarniach w Massachusetts (do stworzenia którego czułam się poniekąd predestynowana i uprawniona ze względu na rodzinną lodziarnię brata dziadka, w polskich górach).
Kimball Farm, Westford
Tadam! Nie jest to co prawda Disneyland, ale w pewnym sensie blisko. Obok lodów, znajdziemy tu prawie wszystko: country store pełen dżemów i czapeczek farmowych, rzadkiego australijskiego ptaka, pawie, konne przejażdżki, muzykę na żywo w wykonaniu młodej gitarzystki, batting cage, wyciąg krzesełkowy pod nazwą „Soaring Eagle” (a dlaczego taka nazwa, odpowie krzesełko i siadacz), minigolfa, parę wodospadów, młyn, staw, samochodziki, wielkie namioty, tłumy kolorowych rodzin i nieustannie zderzające się w wodzie pontony. Jeśli jakiś mały człowiek byłby niezadowolony, to do Disneylandu też nie warto go zabierać. Krajobraz zróżnicowany i przyjazny.
Teren farmy ogromny, a dorównują mu parkingi, podczas weekendów przypominające te przed shopping mallem. Ceny są umiarkowane, a smaków lodów jest dużo i niektóre całkiem oryginalne (imbirowa melasa z ciasteczkami!). Frapp mocno mleczny, ale oceniamy wysoko. Ostrzeżenie: oprócz sundae serwują tu deser pod nazwą doubledae, z podwójnym sosem, porcją marshmallows i orzeszków. Choć jest pyszny, duży człowiek przeje go z trudem (może za sprawą wybranych lodów: „almond mocca assault”).
Cedar Hill Diary Joy, Weston
Typowe miejsce „przy drodze”, ale w miasteczku bogatym i pozbawionym chyba innych rozrywek. Co wpływa zarówno na ceny, jak i charakter klienteli oraz atmosferę, jak we włoskiej kawiarni na rogu rano. Obok frytek, ryb, krabów i cebulowych obrączek są tu lody „kręcone” – z atrakcją w postaci „kręconej” polewy czekoladowej, której nałożenie (obserwuję!) wymaga wprawy. Dziewczyna z obsługi robi to ze zręcznością wytrawnej „lodowej bartenderki”. Chocolate Chocolate Dipped jest bardzo dobry i bardzo czekoladowy – chyba trochę przesadziłam z czekoladą. Frapp pominiemy dyskretnym milczeniem. Stoliki są, pod parasolami, z widokiem na równo przycięte drzewka, rząd krzewów, parking, śmietnik i ulicę.
White Farms Ice Cream, Ipswich
Wszystko tak poprawne, że prawie nie ma o czym pisać, choć zarazem lekko „rozwichrzone” i przygodne. Lody i frapp ok (zwłaszcza imbir, nawet jeśli kokos okaże się zbyt słodki). Ceny ok. Obsługa ok. Są stoliki w cieniu i duża plastikowa krowa na dachu – zamiast żywych. W słońcu kilka skałek, żwir i plastikowe krzesełka w chaosie. Atmosfera kameralna, sporo nastolatków. Niezbyt daleko stąd do oceanu, ale trzeba dojechać i lody rozpuszczą się po drodze. Pisząc ten tekst, ze zdumieniem przypominam sobie, że w ogóle tu byłam…
Shaw Farm, Dracut
Last, ale na pewno not least. Prywatnie – ulubione miejsce na lodową regenerację. Zaciszne, spokojne, na uboczu, inne. Stolik z widokiem na krowy, które z upodobaniem odwiedzam, głaszczę i zagaduję, a one odpowiadają mi pełnym afektu spojrzeniem, które zdaje się komunikować „Czy przyniosłaś nam coś pysznego w zamian?”. W tak odosobnionym miejscu nabieram odwagi i próbuję lodów o nazwie „chunky monkey” oraz kahlua brownie. Są doskonałe. Nakłada je bardzo miła młoda osoba. Wygląda równie zdrowo i bezpretensjonalnie, jak cała okolica. Frapp otrzymuje zawrotny score 9.5 na 10. Jedno z tych miejsc, które nawet nie wiadomo, jak, kiedy i dlaczego wprawiają w dobry nastrój. Który może można przedłużyć, nabywając lody Shaw Farm w sklepie z lokalnymi specjałami z farmy (jest tu też mleko i miód, bo to najwyraźniej kraina mlekiem i miodem płynąca), tylko jak je potem dowieźć? W kolorowych fotelach bujanych pod dachem, z widokiem na pustą drogę i budynki farmowe, można zapaść się na całe popołudnie, aż do zachodu słońca. Co niniejszym uczyniliśmy.
Tekst i zdjęcia: Lidia Russell