Spędzałem wesoło wakacje w Polsce. Bawiłem się z kolegami, grałem na komputerze, skakałem do dnia,
w którym opuściło mnie szczęście. To był piękny, czerwcowy wtorek.
Wstałem w świetnym humorze. Mama zrobiła pyszne śniadanie. Zjadłem wszystko z apetytem, a potem poszedłem do mojego kolegi, Huberta. Kiedy wszedłem do jego pokoju, wszyscy koledzy już tam czekali. Zdecydowaliśmy, że wejdziemy na drzewo, gdzie był niedokończony domek na gałęzi. Podzieliliśmy się na dwie grupy, po trzy osoby. Moja grupa pracowała nad tym, żeby suche gałęzie nie sterczały nad domkiem. Druga grupa budowała domek.
W pewnym momencie jeden z kolegów powiedział, że musi iść do domu. W związku z tym, że akurat zajmowałem się największą gałęzią, a on musiał przejść obok mnie, powiedział:
-Posuń się!
A ja na to:
– Zaczekaj chwilę.
Ale nie zaczekał. Przepchnął się i zeskoczył z drzewa. Straciłem równowagę i poleciałem w dół, upadając na rękę. To wszystko stało się błyskawicznie. Zabolało, a jak wstałem, ręka miała dziwny kształt. Sąsiad zadzwonił do moich rodziców i od razu pojechaliśmy do szpitala. Okazało się, że ręka jest poważnie złamana. Czekałem dwa dni na operację, która miała być pod narkozą. Nastepnego dnia po operacji wyszedłem z ręką częściowo w gipsie, cześciowo w bandażu, do domu. Cztery tygodnie później zdjęli mi gips, ale już w Nowym Jorku. Zaczęła się rehabilitacja.
Nie dość, że bolało, to jeszcze miałem zmarnowane wakacje w Polsce. Nigdy nie zapomnę tego pięknego, czerwcowego wtorku, który okazał się tak feralny. Teraz już jest dobrze, ale co przeżyłem, to przeżyłem.
Znowu mamy czerwiec i zaraz wakacje. Dlatego o tym napisałem. Postaram się, żeby fatalny scenariusz
z tamtego czerwca już się nie powtórzył.
Radek Dziedzic