Fot.
Fot. Magdalena Kalkowska

Bartłomiej Palosz miał zaledwie 15 lat, był uprzejmy, cichy, spokojny, nigdy nikomu nie zrobił nic złego. A jednak w środowisku, w którym żył, przez wielu nie był akceptowany. Był prześladowany. Nikt nie zrobił nic, by mu pomóc.

Piątek, 29 sierpnia, godz. 2:30 ppoł.
Autostradą 95 South dojeżdżam do polskiego kościoła Holy Name of Jesus w Stamford na mszę pogrzebową Bartka Palosza. Kiedy docieram na miejsce, nie ma jeszcze dużo ludzi. Udaje mi się chwilę porozmawiać z przedstawicielami Boys Scout Jules Stabeel – Barbarą O’Tool i Irene Stewart. Bartek był w innej grupie, ale pamiętają go jako bardzo sympatycznego chłopca, który brał udział we wszystkich imprezach i akcjach charytatywnych, jakie organizowali skauci.

W kościele jest już coraz więcej ludzi, staram się porozmawiać
z młodzieżą ze szkoły w Greenwich, do której chodził Bartek. Nikt jednak nie chce mówić, dziewczęta i chłopcy odpowiadają tak samo: „Nie chcemy rozmawiać z mediami” albo „nie wolno nam rozmawiać mediami”.

Udało mi się jednak nakłonić do wypowiedzenia kilku zdań drobną, zapłakaną koleżankę Bartka. „Nazywam się Malisa, chodziłam z Bartkiem do tej samej klasy przez wiele lat. On był bardzo dobrym chłopcem, nigdy nikogo nie skrzywdził. Ta tragedia złamała moje serce. Bardzo mi było przykro, gdy widziałam, ilu jego rówieśników chciało go skrzywdzić. On był inny niż moi koledzy, wyróżniał się tym, że był inny w dobrym znaczeniu. Bardzo dobry dla wszystkich, zawsze mogłam liczyć na jego pomoc. Przyjaźniliśmy się wiele lat” – mówi dziewczyna.

Z wypowiedzi Malisy wyraźnie widzę, że tragedia polskiego chłopca rozegrała się nie tylko na oczach polskiej rodziny, ale i na oczach amerykańskich uczniów i kolegów Bartka chodzących do tej samej szkoły w Greenwich w stanie Connecticut.

Prawo tego stanu wymaga, aby dyrekcja szkoły i nauczyciele zapewnili uczniom bezpieczeństwo na terenie swojej placówki i w całym stanie. Prawo mówi też o tym, że nie wolno ignorować żadnych doniesień o przemocy w szkole i dyrektor musi natychmiast powiadomić policję o znęcaniu się psychicznym czy fizycznym (bullying), aby rozpocząć postępowanie karne.

Wypowiedź Malisy wskazuje, że coś jest nie tak w procesie edukacji naszych dzieci. Cechy, jakie posiadał Bartek, jak uprzejmość czy pokora, w jego środowisku niewiele znaczyły. Wręcz przeciwnie – uczniowie odbierali je jako słabość, brak siły do rozpychania się łokciami.

W kościele Holy Name of Jesus byli obecni koledzy, przyjaciele rodziny Paloszów, harcerze, chłopcy
w czerwonych koszulkach sportowych z Football Players, sąsiedzi, nauczyciele i tutejsza Polonia. W mszy świętej uczestniczyło około 300 ludzi, wszyscy wstrząśnięci i każdy na swój sposób opłakiwał śmierć Bartka.

Podczas mszy ksiądz proboszcz Paweł Hrebenko powiedział: „Drodzy bracia i siostry. Ten pogrzeb, w którym uczestniczymy, jest wołaniem o Boże miłosierdzie dla Bartka i dla nas wszystkich. Życie człowieka zmienia się, ale się nie kończy. Dzisiaj podczas pogrzebu Bartka bardzo mocno przeżywamy żal i tęsknotę, jakie wywołała nagła śmierć chłopca. Nasza pamięć o Bartku nie może się dzisiaj zakończyć. Jego obecność w Bożym planie spełnienia trwa nadal. Jest rzeczą ważną, by do jego osoby wracać poprzez pielęgnowanie modlitwy.
Ona sprawia, że nasza więź z nim nigdy nie ustanie.

Pamięć o Bartku poprzez modlitwę pozostanie w nas. Ślad obecności tych, którzy odeszli, jest odciśnięty
w naszych sercach i umysłach. Chciejmy moi drodzy w tej modlitwie pamiętać o naszym zmarłym Bartku, aby nasza wiara mogła nadal przynosić owoce”.

Fot. Magdalena Kalkowska
Fot. Magdalena Kalkowska
Fot. Magdalena Kalkowska
Fot. Magdalena Kalkowska

Przyjaciel rodziny Brian Raabe w samych superlatywach mówił o Bartku i jego rodzinie: „Bartek był chłopcem skromnym, cichym, mądrym, zawsze ciężko pracował i starał się odrabiać lekcje zadane w szkole. Pomagał wszystkim dookoła. Lubił także spędzać czas poza domem, na łonie przyrody. Jego siostra Beata była dla niego bardzo bliską osobą, była jego opiekunką i była dla niego przykładem. Miała zawsze czas dla brata, jako rodzeństwo mieli bardzo dobry kontakt ze sobą. Jego mama spędzała z nim najwięcej czasu ze wszystkich rodziców, jakich znałem. Jako jedyna z matek ze szkoły w Greenwich jeździła na każdy obóz harcerski, różne wycieczki razem z synem. Matka zawsze i wszędzie była dla niego podporą, starała się ze wszystkich sił pomagać mu w jego życiu, w jego problemach. Bartek nigdy się nie skarżył, wszystko, co spotkało go złego od kolegów, trzymał w środku, nie mówiąc o tym nikomu.
Starajmy się pamiętać życie Bartka z jego najszczęśliwszych momentów, a nie tragedię, która go spotkała. Zawsze zostanie pustka po nim, ale najważniejsze jest teraz dla nas, aby pamiętać Bartka takim, jakim był – serdecznym miłym nastolatkiem, który po ojcu i matce przejął tradycje i obyczaje katolickie”.

Rodzina Paloszów przyleciała do USA, gdy Bartek miał cztery lata. Jego rodzice zawsze bardzo ciężko pracowali. Na początku mieszkali w Stamford, a później przeprowadzili się do Greenwich, aby ich dzieci mogły chodzić do dobrej szkoły. Bartek marzył, że po skończeniu Greenwich High School dostanie się na NYU
w Nowym Jorku.

Brain Raabe podkreślił, że dzieci w szkole zawsze powinni opiekować się swoimi przyjaciółmi. Jeżeli widzą, że cokolwiek jest nie tak, że coś się dzieje złego, powinny na to reagować. Natomiast rodzice powinni uczyć swoje dzieci, aby broniły słabszych rówieśników. „Jego śmierć może mieć znaczenie tylko wtedy, gdy przemoc i obojętność, która doprowadziła Bartka do poczucia izolacji i rozpaczy, będą konfrontowane – powiedział Raabe. – Prosta obserwacja tego, że dzieci bywają okrutne – nie jest wystarczającym działaniem – dodał. – To jest wymówka, niesłuszne wybaczanie takich czynów, które doprowadziły nas tu, gdzie jesteśmy dzisiaj, i usprawiedliwieniem powodu, dla którego nie wychowujemy dobrze naszych dzieci”.

Lisa Johnson, matka serdecznego przyjaciela Bartka, wspominała: „Bartek był miły dla mnie i mojej rodziny. Kiedy przychodził do naszego domu, zawsze pytał się, jak się czuję i czy wszystko jest dobrze. Kiedy jeździliśmy z rodziną Bartka na różne wycieczki – widziałam, jaki dobry miał kontakt z moim synem i jak świetnie się dogadywali. Mieli podobne zainteresowania i bardzo miło było słuchać ich podczas jazdy samochodem. Nigdy się nie kłócili, mimo że czasem mieli inne zdanie. Jestem szczęśliwa, że poznałam tak wspaniałą polską rodzinę: Bartka, jego siostrę Beatę, rodziców i jego babcię. To są naprawdę wspaniali ludzie. Bartek był dla mnie jak syn, był najukochańszym chłopcem, jakiego znałam”. Lisa Johnson chciała jeszcze coś powiedzieć, ale już nie mogła, łzy nie pozwoliły jej dokończyć wspomnień.

Radek Przygocki, drugi przyjaciel Bartka, powiedział, że do końca życia będzie o nim pamiętał jako o najwspanialszym koledze.

Po mszy św. starałam się porozmawiać z tutejszą Polonią, która jest wstrząśnięta tym, co się stało w polskiej rodzinie mieszkającej tuż obok nich, uczestniczącej w nabożeństwach w niedziele i w święta w tym samym kościele Holy Name of Jesus w Stamford.

Ania Milewski powiedziała, że znała Bartka od wielu lat, przychodził do jej domu z rodzicami, a jego ojciec pracuje z jej mężem. „Dla mnie to jest szok i przerażenie, martwię się teraz o swoją córkę, jak będzie wyglądać jej przyszłość w tym kraju, gdzie wszystko jest niby piękne, człowiek się niczego ponoć ma nie bać – stwierdziła. – Każde dziecko jest zupełnie inne. Nigdy nie możemy wiedzieć, co nasze dziecko zrobi dzisiaj, a co będzie jutro albo za parę dni i tego najbardziej się obawiam. Moim zdaniem każdy rodzic powinien porozmawiać z dzieckiem na taki temat i w takich czasach. Rodzice powinni uczyć dzieci dobrego postępowania. Wiadomo, że kiedy jedno dziecko jest liderem w klasie, to część dzieci będzie go wspierała i szukała czarnej owcy wśród rówieśników”.

Sławek Milewski zaś dodał: „My, jako Polonia, musimy coś z tym zrobić, i to nie ulega najmniejszej wątpliwości. Brak mi słów, na pewno jest to obszerny temat, ale jeszcze nie teraz, nie na tę chwilę zaraz po pogrzebie, bo wszyscy jesteśmy wstrząśnięci. Ale myślę, że takich Bartków jest więcej nie tylko w szkole w Greenwich High School. Chyba we wszystkich amerykańskich szkołach. Ja myślę, że śmierć Bartka może coś zmieni i nauczyciele, rodzice zastanowią się teraz nad tym problemem i zmobilizuje to nas wszystkich, abyśmy coś z tym zrobili”.

Fot. Magdalena Kalkowska
Fot. Magdalena Kalkowska
Fot. Magdalena Kalkowska
Fot. Magdalena Kalkowska

Sobota, 31 sierpnia

Jestem umówiona na spotkanie z księdzem Pawłem Hrebenko. Chcę porozmawiać z nim o Bartku Paloszu i jego rodzinie. Jadę z córką Michelle i nurtuje mnie, czy miała ona jakieś problemy w szkole z powodu swojego pochodzenia. „Czy ty byłaś lub czułaś się prześladowana z powodu twojego pochodzenia? – pytam. – Mama Polka, tata Włoch?” (mam na myśli szkołę w Weston, CT, gdzie mieszkamy).

Oto co usłyszałam w odpowiedzi od mojej 18-letniej teraz córki: „Gdy byłam w szkole podstawowej i średniej, dzieci nie naśmiewały się ze mnie dlatego, że jestem Polką czy Włoszką. Ale zawsze śmiały się z mojego wyglądu, dla nich byłam inna. Kiedy byłam młodsza, byłam trochę otyła, nie byłam taka jak inne dziewczynki i dlatego zawsze byłam tematem do naśmiewania się. Lubiłam taekwondo, tenis, grę na gitarze. Dzieci nie lubiły mnie, bo dla nich byłam inna, zawsze uważały, że być innym to coś złego. Jednym z moich przyjaciół był chłopiec o imieniu Samuel, z którego dzieci też ciągle się śmiały w szkolnym autobusie, bo był otyły. Problem polega na tym, że w szkole w USA uczy się reakcji na to, co jest inne. Pamiętam, że nauczyciele dawali nam kartki ze zwierzętami i mówili, żeby narysować 'x’ na zwierzątku, które wygląda inaczej od reszty. Dlatego uważam, że tylko rodzice mogą uczyć dzieci, żeby odróżniały dobro od zła. Kiedy rodzic nie upomina nas, jeżeli robimy coś złego, jeżeli naśmiewamy się z kogoś, dalej będziemy to robić, dalej będziemy się naśmiewać z ludzi. Rodzice muszą uczyć dzieci, żeby zawsze były dobre i pomagały innym. Jeżeli dziecko zauważy, że inne dzieci krzywdzą kogoś, zawsze powinny zrobić coś, żeby temu zapobiec i to zatrzymać. Jest bardzo ważne, aby rodzice uczyli dzieci akceptowania wszystkich dookoła jakimi są i pomagania tym, którzy są krzywdzeni”.

Wypowiedź mojej córki zszokowała mnie. Ona nigdy mi o tym nie mówiła. Tragedia Bartka zmusiła ją do dziecięcych wspomnień.

Na plebanii dobroduszny, cichy, spokojny ksiądz Paweł wyjaśnia: „Sprawa Bartka ma wiele poziomów i spraw, które narastały przez dłuższy czas. Myślę, że ta jego decyzja o targnięciu się na swoje życie była dramatycznym wołaniem o pomoc, bo chłopiec czuł się bardzo źle w tym środowisku, w którym był. Kiedy rozmawiałem z rodzicami Bartka, zaraz po jego śmierci, nie znałem wtedy dokładnie całej tej sprawy i pierwsze pytanie moje do rodziców było, czy w szkole działo się coś, co wskazywało na to, że on tak bardzo nie chciał iść do szkoły na początku roku szkolnego. Od razu jego mama powiedziała, że w szkole wiele złego miało miejsce przez lata, zanim doszedł do tej decyzji, jaką podjął.

Po rozmowie z rodzicami bardzo się przejąłem, tym bardziej że widziałem ich znoszących ten ból z ogromną pokorą, ale również z godnością.

Gdy o tej tragedii rozmawiam z kolegami kapłanami polskimi i amerykańskimi, to wszyscy oceniają tę sytuację jako ogromne zaniedbanie ze strony administracji szkoły. W związku z tym budzi się również uczucie gniewu z powodu niereagowania na ludzką krzywdę. Nie udzielono pomocy chłopcu, który przez długi czas miał problemy, chłopcu, który nigdy nikomu nie zrobił nic złego. Ta sytuacja była tolerowana zbyt długo i mogło nie dojść do tragedii, gdyby odpowiedni ludzie zareagowali na czas”.

Czy my możemy coś zrobić, aby taka tragedia nigdy więcej się nie powtórzyła? – pytam.
„Myślę, że tak, dlatego, że to nie jest, niestety, odosobniony przypadek. Często rozmawiam z rodzicami, opowiadają mi o sytuacjach, kiedy nasze, polskie dzieci są traktowane ze względu na pochodzenie rodziców jak obywatele drugiej kategorii. Są to zdarzenia w autobusach szkolnych, w drodze do szkoły, kiedy wobec naszych dzieci jest stosowana przemoc ze strony rówieśników i gdzie dyrekcja szkoły nie reaguje, bo często rodzice mówią z innym akcentem albo słabo mówią po angielsku i przez to są lekceważeni. Myślę, że można byłoby takie sytuacje nagłaśniać i umieć upominać się o swoje. Myślę też, że nasze rozmowy między nami i jakby budowanie większej świadomości wśród naszej wspólnoty, że taki problem istnieje, że jako rodzice musimy tych ludzi wspierać, to byłby taki pierwszy krok, a drugi bardzo ważny krok – musimy wiedzieć, jak wybieramy nasze władze lokalne”.

Dzielę się z księdzem myślą, że może powinniśmy założyć organizację pomocy rodzicom dzieci, które mają podobne problemy, jakie miał Bartek i jego rodzina.
„Wydaje mi się, że powinniśmy mieć możliwość podjęcia odpowiednich i konkretnych kroków, aby nasz głos został słyszany – mówi ksiądz Paweł. – W tym przypadku naturalnie nasuwa mi się myśl, że ktoś powinien odpowiedzieć za tę tragedię. Ale obawiam się, że za kilka dni media przestaną o tym mówić, temat zniknie z naszych dzienników i my przejdziemy do codzienności życia. Gdyby to było dziecko z innej, lepiej sytuowanej rodziny, ktoś, kto ma jakieś kontakty, ta sprawa zupełnie inaczej by się potoczyła i ktoś, kto jest odpowiedzialny za tę sytuację, poniósłby konsekwencje”.

Czy zatem widzi ksiądz sens założenia takiej polskiej organizacji? – drążę temat. „Tak, jak najbardziej, chociażby udzielającej pomocy prawnej, zanim do takiej tragedii dojdzie. Jeśli sytuacja przemocy w szkole ma miejsce i dyrekcja tej placówki nie reaguje, powinno być jakieś grono, które pomoże rodzicom, a jeśli nadal spotkają się z obojętnością, to trzeba podsunąć im pewne środki prawne, które można zastosować wobec szkoły. Sądzę, że dużą rolę mają tu do odegrania także władze miasta.

Uważam, że jest ogromna potrzeba pomocy rodzinom takim jak rodzina Paloszów. Rodzice dzieci emigrantów ciężko pracują, chcąc zapewnić swoim dzieciom dobry byt i przyszłość, dlatego często trudno im przebić się przez drzwi gabinetu dyrektora i porozmawiać o problemach dziecka, o tym, co się z nim dzieje. Gdy szkoła nie reaguje na wybryki bandyckie swoich uczniów, rodzice maltretowanych dzieci są bezsilni. Nie możemy obarczać ich samych winą, że czegoś nie dopatrzyli w wychowaniu dziecka. Czasem rodzice jakby akceptują takie prześladowanie myśląc, że jakoś to minie i takie wybryki się skończą. Ale to nie zawsze jest prawda, trzeba zatem im i ich dzieciom pomagać”.

Magdalena Kalkowska
Nowy Dziennik

Poprzedni artykuł„Urządzamy andrzejki” – scenariusz zajęć
Następny artykułWieczór andrzejkowy – scenariusz

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj