Położony w Azji, graniczący z Chinami i Indiami Nepal, znany jest jako mekka alpinistów. Kraj zamieszkuje 29 mln ludzi, z czego 35 procent to analfabeci. Według spisu ludności w Nepalu (2010) zamieszkuje 11,5 mln dzieci, w tym 1 mln sierot. Jak podaje portal Globalna.Edu.PL, 29 procent dzieci nie chodzi do szkoły podstawowej, chociaż nauka jest za darmo. Niestety, wciąż brakuje szkół w różnych regionach kraju. Do szkoły podstawowej chodzi 46 procent dziewczynek i 78 procent chłopców.
Szkoła podstawowa kończy się na 5 klasie, potem dzieci idą do tzw. niższego liceum (od klasy 6-8) i wyższego od (od klasy 11-12). Ponad 80 procent ludności jest wyznawcami hinduizmu, a jedynie 1,4 procent to chrześcijanie. Nepal to kraj, w którym edukacja stoi przed wielkimi wyzwaniami.
Do Nepalu trafiła polonijna nauczycielka Maria Paździor-Marchwiński ze Szkoły im. Karola Wojtyły w Linden, NJ, która odwiedziła szkołę podstawową w Pokhara, w prowincji Gandaki. Co ją poruszyło? Jakie ma refleksje?
Dzieci są dwujęzyczne! Znają angielski, którego uczą się w szkole, ale na co dzień posługują się nepalskim. Jednak z młodymi ludźmi można porozumieć się swobodnie w języku angielskim na terenie całego Nepalu.
Codzienne szkolne apele poranne przypominają mi dzieciństwo w Polsce, kiedy to ja również stawałam na apelu przed zajęciami. W nepalskiej szkole apel służy także sprawdzanie, czy uczniowie mają czyste włosy, paznokcie oraz buty. Kiedyś, gdy dziecko miało za długie włosy, publicznie je obcinano. Gdy paznokcie albo buty były brudne, uczeń nie mógł wziąć udziału w lekcjach. Za karę musiał sprzątać szkolną ubikację albo pomagać kucharce. Obecnie tych kar już się nie stosuje, a jedynie wysyła list do rodziców, by dopełnili obowiązku czystości u dziecka.
Zajęcia trwają od 10.00 do 16.00, bez przerwy. W niektórych szkołach dzieci uczą się także w soboty. Przynoszą wtedy swój lunch. A te, które mieszkają w szkole, korzystają z posiłku przygotowanego w kuchni. Jedzenie jest proste, bo składa się z ryżu i warzyw. Bardzo rzadko trafia się kawałek mięsa.
Pierwsza rzecz, która wprawiła mnie w osłupienie, to widok dzieci uczących się w otwartych salach, bez okien. Jak się łatwo domyślić, dzieci siedziały w kurtkach. Sala jest bardzo prosto wyposażona; tylko ławki i tablica. Na ścianie powieszone są gazetki z papieru. Klasy są liczne, bo często na jednego nauczyciela przypada 30-40 uczniów. Nauczyciel ma respekt u uczniów i rodziców. Zarabia miesięcznie od 200- 300 dolarów, w zależności od tego, jakiego przedmiotu uczy. Od kilku lat nauka odbywa się na zasadach wspólnych projektów uczniów, a nie tylko uczenia się na pamięć, jak to było kiedyś.
Drugim szokującym momentem był dla mnie widok dzieci, które spały w kurtkach na ławkach, gdzie uczą się w ciągu dnia. Dlaczego nie wracają do domu? Bo mają za daleko. Niektóre dzieci pokonują trasę z domu do szkoły przez trzy dni w jedną stronę. Dlatego też, jeśli chcą się uczyć, muszą zostać w szkole.
To, co zadziwia najbardziej to to, że dzieci są uśmiechnięte. Rozbroił mnie widok dzieci uczących się na podwórku. Temperatura spadła do minus 3 stopni Celsjusza, a one skoncentrowane były na nadchodzącym teście z matematyki.
Zaskoczyło mnie też wspólne sprzątanie miasta Pokhara. Gdy jechaliśmy samochodem, zauważyłam dzieci w mundurkach, które sprzątały ulice, skwery i chodniki. Jak się dowiedziałam od przewodnika, każda szkoła w tym mieście raz w miesiącu, w sobotę musi sprzątać w mieście. W hotelowej restauracji dowiedziałam się od obsługującej kelnerki, że jej kuzyn pojechał do Polski na trzyletni kontrakt do pracy na budowie. Obecnie młodzi ludzie szukają zatrudnienia poza Nepalem.
Teraz, po powrocie do USA, inaczej patrzę na nauczycieli polonijnych, którzy skarżą się, że np. brakuje dobrych podręczników czy na brak Internetu. Wszystko nabiera innej perspektywy w zależności od miejsca, w którym się przebywa. Przestałam marudzić, że jest mi zimno, bo ciągle mam w pamięci widok dzieci w kurtkach, które śpią na ławkach w klasach bez ogrzewania. Doceńmy więc to, co mamy!
Zanotowała: Danuta Świątek
Zdjęcia: Jacek Marchwiński, Maria Paździor-Marchwiński