Oliwia podjęła decyzję.  W tym roku nie położy się spać zanim na własne oczy nie zobaczy świętego Mikołaja. Nie jest już maluchem, który wierzy we wszystko bez pytania, a te opowieści starszych o Mikołaju… W dodatku każdy mówi co innego. Inaczej opisuje go mama, inaczej tata, brat w ogóle twierdzi, że nie ma nic do powiedzenia, zaś w telewizji  pokazywano ostatnio jak Mikołaj zmienia koło w samochodzie. Nie ma wyjścia, trzeba samemu sprawdzić jak to jest z nim naprawdę.  Czy rzeczywiście podróżuje latającymi saniami i wrzuca prezenty przez komin?  

Wieczorem Oliwia posłusznie przebrała się do snu, powiedziała wszystkim dobranoc i poszła do łóżka. Ale pod kołdrę przemyciła budzik i latarkę. Budzik na wypadek gdyby zdarzyło jej się jednak zdrzemnąć, a latarkę, żeby nie zapalać światła i nie przestraszyć Mikołaja, gdy już zawita do ich domu.

Czekanie ciągnęło się nieskończoność. Z pokoju rodziców dochodziły odgłosy rozmowy i cichutkie dźwięki kolęd odtwarzanych z zabytkowych płyt na równie zabytkowym gramofonie. Tata, wielbiciel antyków, wypatrzył to urządzenie kilka dni przed świętami w antykwariacie i nie mógł się nim nacieszyć. W pokoju starszego brata było zupełnie cicho, więc albo już spał albo czytał choć niewykluczone też, że jadł. Przechodził ostatnio coś, co rodzice nazywali okresem intensywnego wzrostu i nim poszedł spać często konsumował jeszcze w swoim pokoju drugą, albo i trzecią kolację. Pochłonął, co prawda, przy wigilii aż dwie porcje  kapusty i to mimo, iż zarzekał się, że to jego najmniej ulubione świąteczne danie, ale kto go tam wie. Wciąż był chudy jak tyczka.  Ciekawe czy Mikołaj przyniesie mu ten worek czipsów, o który podobno poprosił w swoim liście? Ha, a ja będę pierwsza, która się o tym przekonana! – cieszyła się w duchu Oliwia wpatrując się cierpliwie w sufit. Odkryła, że od tego intensywnego oglądania sufit przestał być całkowicie czarny, jak zaraz po zgaszeniu światła. Wyglądał teraz raczej jak niebo, z lekka pofałdowany i wielowarstwowy, a nawet – dałaby głowę! – zaczęły pod nim fruwać maciupkie niczym ziarnka maku gwiazdeczki.  Coś zahuczało za oknem. Wiatr? Tak, wiatr. A teraz dołem  przejechał samochód. Jeden, drugi…

Nagle znów coś usłyszała. Ale ten odgłos nie pochodził z zewnątrz. Wydobywał się  gdzieś z głębi jej pokoju i przypominał postękiwanie, jak wtedy, gdy ktoś ciężko pracuje i zaczyna opadać z sił. Serce jej stanęło, niestety bardziej ze strachu, niż z radości i w pierwszej chwili nawet chciała zapalać lampkę. Przypomniała sobie jednak o latarce więc chwyciwszy ją w obie dłonie skierowała snop światła w miejsce, z którego wydawało jej się, że słyszy hałas. I … zamarła. Spod regału na książki i zabawki wystawała para maleńkich nóg obutych w czerwone trzewiki, a do tego wierzgających na wszystkie strony jakby ich właściciela lub właścicielkę obległy jadowite mrówki. 

Kimkolwiek jest, chyba nie zrobi mi krzywdy? – zastanawiała się przez chwilę nerwowo. Poza tym jestem dużo większa, a ten ktoś nie wygląda jak napastnik, raczej jak istota, która sama pilnie potrzebuje pomocy. Podjęła odważną decyzję i wysunęła się spod kołdry. 

– Hej! – odezwała się kucnąwszy przy regale. – Kim jesteś? 

– Powiem ci jak mnie stąd wyciągniesz – odpowiedział jej stłumiony i raczej płaczliwie brzmiący głosik.  

Maleńkie nogi wciąż energicznie kopały powietrze. Złapała za trzewiki i z całych sił pociągnęła. Rozległo się jeszcze głośniejsze stęknięcie, ale akcja się powiodła. Przed Oliwią, poprawiając na głowie maleńką czerwoną czapeczkę i obmacując poły czerwonego kaftanika siedział… najprawdziwszy w świecie krasnoludek! 

Niestety, nie wyglądał najlepiej. Kubraczek był w kilku miejscach rozdarty, brakowało mu guzików, a pasek był bez klamerki. Krasnoludek też zdążył to odnotować.  

– No nie! Tyle straconego czasu, ubranie w strzępach, a i tak wszystko na nic! Już nigdy nie odnajdę świętego Mikołaja!  Buuu….. – Rozpłakał się. Jego łzy spadały na dywan jak miniaturowe diamenciki.

– Znasz …świętego Mikołaja? – teraz dla odmiany stęknęła Oliwia i z wrażenia aż otworzyła buzię. 

– Znasz? – Funkął urażony. – Uściślijmy. Nie tylko go znam, ja jestem jego osobistym pomocnikiem! 

pastedGraphic.png

Czółko wciąż miał ściągnięte i siąkał mokrym nosem, ale wyraz twarzy Oliwii był tak zabawny, tak upodabniający ją w tej chwili do ryby, że krasnoludek mimowolnie parsknął śmiechem. 

– Znaczy, że pracujesz w fabryce zabawek? – wciąż nie dowierzała Oliwia. 

– Moja droga! – krasnoludek już na dobre odzyskał rezon i wstał dumnie wypinając do przodu pierś w podartym kubraczku. – Tak, pracuję, a w tym roku stałem się członkiem honorowego zastępu, który święty Mikołaj zabiera ze sobą w podróż dookoła świata! Towarzyszę Mikołajowi w każdych odwiedzinach w każdym domu, nie odstępuję go na krok i to ja odhaczam na liście, które prezenty zostały już dostarczone!  

–  Ojej – pisnęła przejęta Oliwia. – Ojej! – powtórzyła, lecz zaraz mina jej zrzedła. –  Czekaj, ale jeśli ty tu jesteś, a Mikołaja tu nie ma … – na wszelki wypadek rozejrzała się dookoła – z całą pewnością go tu nie ma, to to znaczy…? To co to właściwie znaczy? 

Krasnoludek znów zmarszczył czoło. 

– Nic dobrego – westchnął ponuro. – A na dodatek być może dowodzi, że mój wój Alojzy, naczelny sekretarz Laponii miał rację. Od dawna mi powtarza, że jestem zbyt roztrzepany i nieuważny, i powinienem nad sobą pracować. Jak mam coś do wykonania, to skupić się tylko na tym zadaniu, a nie na wszystkim innym, co jest dookoła. A ja znów się nie skupiłem!

–  Jakbym słyszała naszą panią w szkole! – wpadła mu w słowo Oliwia. – Ona też nie rozumie, dlaczego nie potrafimy rozwiązywać ciurkiem zadań z matematyki. Jednego po drugim, w absolutnej ciszy i skupieniu. A to jest przecież niemożliwe. Jak? Siedząc w klasie, w której zawsze się coś dzieje? Przy oknie, które wychodzi na boisko? Poza tym, przecież nie jest tak, że my tych zadań nie rozwiązujemy. My tylko potrzebujemy na nie dużo więcej czasu! 

– Otóż to! – Podskoczył krasnoludek i wyciągnął do Oliwii piąstkę, żeby przybić żółwika. – Ale – głos znów mu zmarkotniał – wracając do dzisiejszego wieczoru. To było tak. Wylatywaliśmy już z twojego miasteczka. Rudolf ciągnął sanie z powrotem w górę, trzeba się było ich mocniej trzymać, żeby nie wypaść. Wiem, że nie powinienem, ale usiadłem z samego tyłu, chciałem sobie jeszcze popatrzeć na wasze domy i ulice. Przysypane śniegiem wyglądają tak uroczo! Wtem coś zamigotało w dole. Wydało mi się, że to dwie małe gwiazdki przykute mrozem do dachu. Musiały nieopatrznie spaść z nieba, a teraz wołały, by je tam zawiesić z powrotem. Co miałem robić? Nie mogłem ich tak zostawić. Wyskoczyłem z sań i dopiero gdy już stałem na dachu zobaczyłem, że nie były to gwiazdy, a kocie oczy wyglądające z komina. Skoro jednak już się tam znalazłem to pomyślałem, że nie zaszkodzi podrapać kocura za uszami i poczęstować kawałkiem ryby. Nie wyglądał na takiego, co to jest zameldowany pod stałym adresem i może liczyć na porządny obiad. I właśnie wtedy, przy wyciąganiu z kieszeni poczęstunku wypadła mi z niej i szklana kulka. 

pastedGraphic_1.png

Przerwał, westchnął ciężko i znów zaczął ciągać nosem.  

– Ale co szklanka kulka ma wspólnego z Mikołajem? – nie rozumiała Oliwia. 

– Jest zaczarowana – wyjaśnił krasnal. – I bardzo dla nas, wszystkich jego pomocników, ważna. Pokazuje w realnym czasie gdzie w świąteczną noc znajduje się zaprzęg Mikołaja. Świat jest ogromny, my docieramy w każdy jego zakątek. Nietrudno jest się w tej podróży zagapić i zgubić, zwłaszcza, jeśli jest się takim …

– Maleńkim – dokończyła Oliwia.

– Właśnie. Dzięki naszym kulkom możemy zawsze wrócić do sań, nawet, jeśli już znajdują się na innej półkuli. Rzuciłem się za moją zgubą od razu, ale byłem za wolny. Zdążyła przelecieć przez komin, potem cały wasz dom i wpaść – krasnal schylił się i wskazał palcem pod regał – o tam, gdzie na dodatek się zaklinowała. 

Oliwia położyła się na brzuchu i przyciskając brodę do dywanu poświeciła latarką w szparę. Zobaczyła w niej mnóstwo kurzu i nieoczekiwanych skarbów, takich jak spinki do włosów oraz zgubione pionki do gry planszowej, ale, choć wytężała wzrok jak mogła, nie odkryła tam żadnej kulki. W ogóle nie znalazła nic okrągłego, nawet jednego plastikowego koralika. Krasnal za to wpatrywał się w nią z taką nadzieją i ufnością, że nie mogła wyznać mu prawdy. 

– Masz rację – Wyprostowała się z powrotem. – Wpadła naprawdę głęboko. Musimy spróbować inaczej. 

Wsadziła krasnalka do kieszeni zimowej kurtki, w drugiej kieszeni schowała lornetkę i bezszelestnie wymknęła się z domu.  

pastedGraphic_2.png

Noc była jasna. Niebo rozświetlała pełnia Księżyca, nie brakowało też gwiazd powtykanych w miękką materię nocy niczym świecidełka w gałęzie choinki. Oliwia obracała się dookoła i mocno dociskała do twarzy lornetkę, ale przestrzeni nad jej głową nie zaszczyciły swoją obecnością żadne sanie zaprzężone w renifery. Przyszedł jej do głowy jednak pomysł. Przypomniała sobie, że na końcu ulicy, w domku z tęczowymi okiennicami mieszka pewna Starsza Pani, która od dawna wydawała się jej osobą o niezwykłych zdolnościach. Oto nadeszła chwila, by przekonać się, czy Starsza Pani rzeczywiście była dobrą wróżką lub czarownicą, jak to sobie Oliwia wyobrażała.  

Mimo późnej pory w oknach Starszej Pani jako jedynej na całym osiedlu wciąż paliło się światło. To dodało Oliwii odwagi. Zapukała.  

– Przepraszam, że przychodzimy tak późno, ale chyba potrzebna nam jest pani pomoc – wyjaśniła Starszej Pani, gdy ta otworzyła drzwi.

– Nam? – zdziwiła się. – A jest tu jeszcze ktoś z tobą?   

Oliwia wyjęła z kieszeni krasnoludka. Zmęczony przygodami i ukołysany w ciepłej kieszeni podczas marszu przez osiedle spał w najlepsze z rękami złożonymi pod głową. 

Starsza Pani zachichotała. 

– Niech zgadnę! Twój przyjaciel zgubił świętego Mikołaja i chcecie, żebym wskazała wam do niego drogę?

– To pani już wie! Pani naprawdę jest naszą osiedlową Czaro-Wróżką! – nie mogła nacieszyć się Oliwia.

W domku Czaro-Wróżka wszystko wyglądało normalnie. Był salonik z przystrojoną świątecznie choinką, kanapa, fotele i wielka paprotka w ozdobnym, metalowym stojaku. Tylko na okrągłym stoliku w kącie pod oknem stał nietypowy obiekt. Kryształowa misa wypełniona wodą. Tuż obok na parapecie siedziało równie tajemnicze stworzenie: biały jak  śnieg kot. 

Oliwia podeszła do stolika i pogłaskała kota. Wydało jej się, że ją o coś w tej chwili poprosił i że uczynił to ludzkim głosem, choć przecież wyraźnie słyszała tylko jego mruczenie. Dziwne. Nie miała jednak czasu się zastanawiać, bo w tym momencie lustro wody zaczęło się ściemniać i z lekka falować. Przetarła oczy. Zdziwiła się jeszcze bardziej, gdy po chwili na tafli wody pokazało się odbicie rozgwieżdżonego nieba, a na nim zaprzęg reniferów ciągnący zielone sanie z Mikołajem. Renifery miały świecące nosy i szczerozłote kopytka, a spod płóz, choć unosiły się w powietrzu, strzelały snopy iskier.  

pastedGraphic_3.png

– Daj no tu tego gapiszona – powiedziała tymczasem Starsza Pani. – Oddamy go we właściwe ręce.   

Oliwia niemal krzyknęła ze strachu, gdy zobaczyła, że Starsza Pani po prostu wrzuca krasnalka do kryształowej misy, ale gdy zobaczyła, że ten nie tylko się nie obudził, lecz że poszybował prosto w kierunku sań i bezpiecznie na nich wylądował, odetchnęła z ulgą. Chwilę potem czarodziejski zaprzęg znikł z pola widzenia, a lustro wody ponownie zrobiło się przezroczyste. 

Oliwia trąciła wodę palcem i lekko w niej zamieszała. Nic to nie zmieniło. Woda pozostała wodą.

– Czary, prawda? – uśmiechnęła się Starsza Pani. –  Bez nich nie byłoby świętego Mikołaja, a bez świętego Mikołaja nie byłoby dzieciństwa!

Spokojna o los krasnalka i zadowolona, że wszystko dobrze się skończyło Oliwia poczuła się nagle bardzo senna. Nie pamiętała jak z powrotem dotarła do domu, ani nawet, czy Starsza Pani machała jej na pożegnanie ręką.  Gdy się zbudziła za oknem była już pełnia dnia, a do pokoju wsuwał głowę tata.   

– Oliwko – zaczął – nie jesteś już maluchem i pewnie zastanawiasz się jak to naprawdę jest z tym świętym Mikołajem …

– Nie, dlaczego? – przeciągnęła się. – Ja już wszystko o świętym Mikołaju wiem! 

 Tata uniósł w górę brwi. Dopiero teraz zauważyła, że wciąż ma palce zaciśnięte na latarce i to na niej spoczął zaintrygowany wzrok taty. 

– Naprawdę?  A co? – Tata podjął decyzję nie dociekać w sprawie latarki. – Widziałaś go może?

– Tak! – przytaknęła z ochotą. – Chociaż, zaraz. – Zmarszczyła nos. – Samego Mikołaja nie widziałam. Ale zeszłej nocy poznałam takiego jednego krasnoludka, który jeździ z Mikołajem po świecie. Nie uwierzysz, tato, ale ten krasnoludek tu był, tu w moim pokoju, bo zgubił, biedaczek, swoją zaczarowaną kuleczkę. Myślał, że wpadła pod mój regał, więc też próbował się tam wcisnąć. Dobrze, że zabrałam ze sobą do łóżka latarkę, bo … – Przerwała opowieść. Oczy taty wyglądały jak spodki od filiżanek, a do tego tata śmiesznie otworzył buzię. Wyglądał przekomicznie, jak ryba. Nie mogła powstrzymać śmiechu. – Wiesz co? – Powiedziała po chwili. – Nieważne co on tutaj robił. Ważne, co przy okazji odkrył na naszym dachu! 

– Czarnego kota w białych skarpetkach? – Wykrzyknął tata.

– Tak! Ale skąd wiesz?

Tata miał zakłopotaną minę. 

– Wyobraź sobie, rano coś zaskrobało w drzwi. Otwieram, a tu wchodzi właśnie ten kot. Wchodzi i zachowuje się jakbyśmy go zaprosili. Nie było wyjścia poczęstowałem go śniadaniem. Zjadł ze smakiem i wyszedł, ale powiedział, że bardzo chętnie wróci. Wiem, że to głupie, lecz wydaje mi się że on w jakiś sposób przemawiał do mnie ludzkim głosem, który słyszałem bezpośrednio w głowie. 

– Nic ci się nie wydaje! – zapewniła go Oliwia i popędziła na dół. 

Tak jak podejrzewała kot w białych skarpetkach siedział na wycieraczce i gdy tylko przy nim kucnęła, przyjaźnie polizał ją po dłoni.  

– Mamo? Tato? – Zapytała wnosząc kota na rękach do kuchni. – On jest od Świętego Mikołaja! 

– Ja jestem absolutnie za! – od razu odpowiedział brat i od razu podsunął kotu pod nos   kawałek szynki, którą zdjął ze swojej kanapki. Zakrawało to na istny cud, bo wiecznie głodny brat nigdy nie dzielił się z nikim swoim jedzeniem. 

O dziwo, rodziców jednak wcale nie trzeba było przekonywać. 

– Taki grzeczny i dobrze ułożony kot, chyba nie będzie z nim kłopotu? – zwróciła się do taty mama.  

– Na pewno – zgodził się tata. – Przyznam, że spodziewałem się w tym roku zupełnie innego prezentu, ale powiem, że i z tego jestem bardzo zadowolony. Co może być lepszego niż przygarnąć w święta bezdomną, głodną istotę?  

Gdy po południu z kotem rozciągniętym na kolanach Oliwia siedziała przed choinką i przeglądała się w bombkach robiąc śmieszne miny, szczególnie minę „ryby”, która członkom ich rodziny wychodziła nadzwyczaj dobrze, zauważyła, że na jednej z gałęzi leży mała szklana kulka mieniąca się wszystkimi kolorami tęczy.  

Trzeba ją dobrze schować, pomyślała. Za rok krasnoludek na pewno po nią wróci. A to się zdziwi, gdy mu powiem, gdzie naprawdę ukryła się jego kuleczka. A może nawet powiemy mu to razem? – podrapała kota za uchem, a ten odpowiedział: Oczywiście! – i z zadowoleniem mruczał dalej. 

pastedGraphic_4.png

KONIEC

.

Eliza Sarnacka – Mahoney

Poprzedni artykułPomóżmy hospicjum im. św. Jana Pawła II w Bielsku-Białej
Następny artykułJasełka i kolędowanie w Szkole Języka i Kultury Polskiej w w Palos Heights, IL
Dziennikarka i pisarka, przeważnie mieszka w Kolorado, chyba że podróżuje. Współpracuje z mediami w Polsce oraz z Nowym Dziennikiem, autorka powieści, zbiorów ciekawostek i książek publicystycznych o Ameryce. Mama Natalii i Wiktorii, które każdego dnia utwierdzają ją w przekonaniu, że to, co niemożliwe jest jak najbardziej możliwe, trzeba tylko szczerze chcieć. Na portalu autorka rubryki “Przystanek Babel”.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj