„Szepty kamieni. Historie z opuszczonej Islandii” czyta się jak baśń. O krainie, do której nie dociera ani słońce, ani McDonald’s, a do postawienia tunelu potrzebna jest zgoda elfów. Nie trzeba przedostawać się do niej przez magiczną szafę ani króliczą norę, wystarczy samolot. Traficie. O ile turyści nie wywieźli wszystkich znaków drogowych.
Co my wiemy o Islandii? Że zimno, że Björk i że islandzka drużyna zaliczyła historyczny awans, dostając się do ćwierćfinału Euro 2016. Wcześniej chyba nikt nawet nie podejrzewał, że na Islandii gra się w piłkę nożną… Ten egzotyczny kraj nordycki przeżywa właśnie swoje pięć minut. Jestem pewna, że autorzy „Szeptów kamieni” sprawią, że będzie to jeszcze dłuższe pięć minut.
Berenika i Piotr zakochali się w Islandii. Tak jak pewnie większość turystów, którzy przyjeżdżają skuszeni krajobrazem księżycowym poprzecinanym z jednej strony wulkanami, z drugiej lodowcami. Z czasem jednak okazuje się, że zakochanie mija, kiedy wściekły wiatr będzie zrywał kaptury, których się już nigdzie nie znajdzie, pojawi się brak toalet publicznych, McDonalds’a a nawet, jak narzekali pewni Brytyjczycy, baru ze striptizem. Im nie minęło. Zostali. Dlatego „Szepty kamieni” są o tyle wartościową lekturą, że jej autorami jest para, która – jeśli chodzi o Islandię – przeszła ze stanu zakochania do dojrzałej, choć, jak się okazuje, niełatwej miłości do kraju, nie zawsze tę miłość odwzajemniającego.
Zaczęło się od bloga www.icestory.pl (znajdującego się w top 50 najbardziej wpływowych blogów podróżniczych roku 2016), na którym autorzy zamieszczali na bieżąco swoje wrażenia, przemyślenia i doświadczenia dotyczące Islandii. Potem przyszedł pomysł na opisanie 21 zapomnianych i opuszczonych islandzkich budynków, tak bardzo charakterystycznych dla wyspy. A skończyło się opowieścią o kraju, w którym można się mocno zakochać albo równie mocno się nim rozczarować. Celowo piszę „opowieść”, bo byłoby grzechem wprawiać w ramy gatunkowe coś, co przywołuje wszystkie najlepsze tradycje literatury mówionej i do złudzenia przypomina ballady nucone wieczorową porą przy ognisku. Nieco poetycki styl i sugestywne, choć oszczędne opisy sprawiają, że czytając niemal słyszy się szum wiatru, który może przynieść orzeźwiającą bryzę, ale i sprawić, że szyby w oknach będą falować niczym worek foliowy. Prawie czuje się gorącą parę buchającą z gejzerów. I ostry zapach świeżych ryb, które trafiają do jednej z wielu islandzkich przetwórni, w których robi się mielonkę dla więźniów w USA i paluszki rybne, po które być może już nie sięgniecie po tej lekturze.
Od razu jednak ostrzegam, jeśli szukacie w tej książce porad, jak się ubrać, ile zupek chińskich zabrać ze sobą i gdzie można spotkać elfa, to nic z tego. To nie jest praktyczny poradnik po Islandii. To także coś więcej niż reportaż. To poetycka opowieść, gdzie opisy dzikiej i nieokiełznanej przyrody rodem z Jacka Londona mieszają się z realizmem magicznym Gabriela Garcii Marqueza i baśniowością najlepszych skandynawskich sag. Autorzy dają nam swoje spojrzenie na Islandię, ale uzupełniają je o perspektywę zarówno emigrantów, jak i autochtonów. Przywołują burzliwą historię wyspy, poświęcając sporo miejsca na losy wyspy podczas duńskiej okupacji, nie pomijając zarówno haniebnych, jak i doniosłych jej epizodów, z drugiej zaś strony przedstawiają dzieje najnowsze wraz z wielkim i niesławnym kryzysem w 2008 roku. Pokazują trudny życia na wyspie, gdzie jedynie symbioza z przyrodą gwarantuje (i to dosłownie) przetrwanie, a jedocześnie przedstawiają Islandię jako magiczną krainę wulkanów, gejzerów i lodowców, której nie oparło się nawet Hollywood. Wsłuchujemy się przede wszystkim w opowieść Bereniki i Piotra, ale często autorzy oddają głos samym Islandczykom, którzy częstują nas swoimi słodko-gorzkimi historiami o trudnej miłości do własnego kraju. Słuchamy także polskich emigrantów, zarówno tych, którzy zrośli się już z islandzką ziemią, jak i z tych, dla których jest ona tymczasowym lądem. Nie może też zabraknąć głosu turystów. Jak i głosu o turystach.
Islandia w ostatnim czasie stała się mekką dla wszelkiej maści globtroterów. Jednak bardzo często przynosi ona zarówno wyspie, jak i turystom wiele gorzkich rozczarowań. Turyści narzekają na ceny, niewygodę i… pogodę. Islandczycy – na tony śmieci z różnych części świata, pogardę dla ich natury (od inicjałów na skałach, przez stawianie dla zabawy kopczyków kamieni obok tych służących za drogowskazy, aż do wrzucenia barwnika do najsłynniejszego gejzera na Islandii), wreszcie na kradzieże oryginalnych znaków drogowych, przez co z czasem zaczęto używać cięższych stopów metali do ich produkcji, żeby trudniej je było wywieźć. Każda z tych opowieści jest równie fascynująca, co niepowtarzalna.
„Szepty kamieni” faktycznie szepczą. O czym? O blaskach i cieniach krainy ognia i lodu. I choć perspektywa poobrywanych na wieczność kapturów i braku toalet publicznych może przerażać, to ja już jestem jedną nogą na Islandii.
Karina Bonowicz
Egzemplarz recenzencki dzięki uprzejmości autorów
Berenika Lenard, Piotr Mikołajczak, „Szepty kamieni. Historie z opuszczonej Islandii”
Wydawnictwo Otwarte
Fot. www.icestory.pl