Praca otrzymała I miejsce w konkursie „Nauczyciel z powołania, z przypadku czy z konieczności?”
***
Te trzy słowa wywołują u mnie uśmiech, bo bynajmniej nie traktuję ich rozłącznie.
Kiedy byłam małą dziewczynką, rozczytaną i zakochaną w książkach typu: „ Mała księżniczka”, „Ania
z Zielonego Wzgórza”, „ Tajemniczy ogród”, „Feniks i dywan”, wydawało mi się oczywiste, że kiedyś zostanę pisarką i napiszę w języku polskim cudowne książki właśnie dla małych dziewczynek.
Później zaczęłam myśleć o tekstach dla wszystkich dzieci. W tym celu wybrałam studia polonistyczne, ale
w tamtym czasie, w zasadzie był dostępny tylko kierunek nauczycielski. Ależ czułam się rozczarowana!
Gdzież się podziały zajęcia, na których miałam zgłębiać tajniki warsztatu pisarskiego? Bo chyba nie na gramatyce opisowej, historycznej czy na przykład na metodykach lub dialektologii?
Aż nadeszły praktyki w szkole…
Z ponurą miną weszłam do klasy, stanęłam na środku sali i zobaczyłam wlepionych w siebie trzydzieści par oczu. Pomyślałam: „ Och, czy mam zostać nauczycielem z konieczności?”
Trochę osłabłam, ale musiałam poprowadzić lekcje,żeby zacząć zaliczać praktyki. I w pewnym momencie zobaczyłam ten błysk ciekawości i aprobaty w jednych oczach, potem w następnych, i jeszcze w następnych, kiedy mnie obserwowały na lekcji. Przemknęło mi przez myśl: „ A może jednak zostać nauczycielem?”
Przed wyjazdem do Stanów stałam w klasie i widziałam smutek w oczach uczniów. Było mi przykro, ale myślałam, że przede mną nowe wyzwania, inny świat, inne wartości. Poza tym zawsze mogę wrócić, a do nich, na razie, może przyjdzie lepsza nauczycielka…
W Stanach zajęłam się czymś zupełnie innym i nawet nie bardzo słyszałam o polskich szkołach. Pewnego dnia, nowo poznana koleżanka powiedziała, że uczy właśnie w polskiej szkole i zapytała,czy nie przyszłabym do nich na zastępstwo. Zdziwiłam się: „ Mam zostać nauczycielem z przypadku w Nowym Jorku”?
Uczniowie patrzyli na mnie z ciekawością i nagle zobaczyłam znajomy błysk w ich oczach… Mimo to byli inni, niż ci, których zostawiłam w Polsce…
Po kilku latach siedziałam na lekcji w Nowym Jorku i obserwowałam zmagania młodych ludzi z gramatyką polską. Zmarszczone czoła, wysiłek na twarzy i w większości niezadowolone wejrzenia. Myśli krążyły mi wokół wierszy, opowiadań i ogłoszonego właśnie w Polsce konkursu literackiego.
Uczniowie zaczęli wysyłać swoje teksty i otrzymywać nagrody – książki, dyplomy. Raz, drugi, trzeci… Starałam się ich do tego zachęcać, aż usłyszałam, że niektórzy myślą, aby zostać pisarzami. Ich teksty są coraz lepsze – pisane po polsku, a urodzili się w większości tutaj. Stają się twórcami.
Ostatnio zrobiłam klasówkę z literatury. Trzeba było napisać opowiadanie współczesne lub historyczne.
Wszyscy to zrobili naprawdę świetnie. Również i ci, którzy nie wysłają prac na konkursy.
A jacy byli dumni, kiedy ich chwaliłam. I jakoś nie widzę szczególnego niezadowolenia na lekcjach gramatyki. Oczywiste jest, że powinni jeszcze pracować nad poprawnością językową.
Któryś z uczniów powiedział, że zainspirowałam ich do pisania. Podobno miałam w oczach taki błysk…
Czy jestem nauczycielem z powołania? Mam szansę się nim stać, a może już jestem. Staram się przekazywać wiedzę, ale nie w sposób agresywny. Poza tym najlepiej można trafić do młodych ludzi, dzięki swoim zamiłowaniom.
Uczniowie są jak sejsmografy. Wyczują zawsze, czy nauczycielowi na nich zależy. I ile jest prawdy w tym, co mówi o życiu, o wartościach.
Owszem, nauczyciel może w dzisiejszych czasach zostać mentorem, chociaż nie preferuję akurat tego określenia. I będzie pięknie, jeśli zadecydują o tym sami uczniowie, choćby intuicyjnie.
W czym mieliby młodzi ludzie naśladować nauczyciela? Oj, znalazłoby się niejedno. Zwłaszcza, jeśli nauczyciel jest świadomy wpływu, jaki może mieć na uczniów i stara się zrobić z tego dobry użytek.
Tyle jeszcze mamy do zrobienia…
Irena Biały
(autorka jest nauczycielką w Polskiej Szkole Konsularnej w Nowym Jorku)