Fot. iStock
Fot. iStock

Największy dar, jaki rodzice mogą ofiarować swoim dzieciom to słowa. Ich powodzenie życiowe w dużym stopniu zależy od tego, ile słów usłyszą we wczesnym dzieciństwie.

Rodzice czteroletniej Marysi mają wyższe wykształcenie – tata jest inżynierem, a mama polonistką, tymczasem jej rówieśniczka Zosia wychowuje się w rodzinie pracowników fizycznych. Obie mają po cztery lata, są blondynkami i mają niebieskie oczy. Przed obiema całe życie i – zdawałoby się – nieograniczone możliwości. Niestety, wiele wskazuje na to, że Marysię czeka światlejsza przyszłość: za pięć lat będzie sobie radziła w szkole lepiej niż Zosia, a później, dystans pomiędzy dziewczynkami będzie się tylko zwiększał. Czy winne są temu geny, jakie obie otrzymały od rodziców? A może Marysia będzie lepiej radziła sobie w życiu dzięki pieniądzom rodziców, którzy wedle wszelkiego prawdopodobieństwa są bardziej majętni od rodziców Zosi? Nie lekceważąc tych czynników, trzeba jednak powiedzieć, że o przyszłości Marysi i Zosi zadecyduje przede wszystkim 30 milionów słów.

W latach 90. Betty Hart i Todd Risley z Uniwersytetu w Kansas (USA) spędzili ponad dwa lata regularnie obserwując, jak rodzice z różnych sfer społecznych – od wykształconych pracowników umysłowych po rodziny na zasiłku – komunikują się ze swoimi kilkuletnimi dziećmi.  Badacze raz w miesiącu przez jeden dzień nagrywali wszystko, co działo się w domu danego dziecka, następnie zliczali ilość słów wypowiedzianych przez rodziców do niego. Wyniki badania wykazały, iż mniej zamożni i słabiej wykształceni rodzice znacznie rzadziej rozmawiali ze swoimi pociechami. W rezultacie, dzieci te zanim skończyły cztery lata, usłyszały o 30 milionów słów mniej niż ich rówieśnicy z wykształconych, bogatszych rodzin. Dzieci gorzej usytuowanych rodziców również wolniej uczyły się słownictwa, a późniejsze badania przeprowadzone z tą samą grupą uczestników pokazały, że ich tempo nabywania nowego słownictwa w wieku 4 lat było ściśle powiązane z zasobem słownictwa i ogólnym rozwojem językowym (słuchanie, czytanie, pisanie, mówienie) w wieku 9-10 lat. Innymi słowy, dzieci, które wystartowały z wysokiego poziomu, szybko pięły się jeszcze wyżej.

Wczesna katastrofa

W swoim badaniu Hart i Risley zauważyli też, że różnica dotyczy nie tylko liczby, ale także i „jakości” słów, jakimi rodzice, znajdujący się na obu końcach drabiny społecznej, zwracali się do swoich dzieci. Jest to istotne, bowiem od 86% do 98% słów wypowiadanych przez dzieci to słowa, które zasłyszały od swoich rodziców. W ciągu dwóch i pół roku badania widzieliśmy, jak dzieci coraz bardziej przypominały swoich rodziców, odzwierciedlając ich słownictwo i użycie języka – Hart i Risley napisali w swoim artykule z 2003 r. pt. „The Early Catastrophe: The 30 Million Word Gap by Age 3”  (Wczesna katastrofa : Przepaść  30 milionów słów). A na czym ta różnica polega?

Hart i Risley zwrócili uwagę na to, w jaki sposób rodzice zwracają się do swoich dzieci, rozróżniając między wyrażeniami twierdzącymi, poleceniami i zakazami, a także między zdaniami wyrażającymi zachętę i dezaprobatę. Choć dzieci z każdej sfery społecznej słyszały polecenia w postaci „Odłóż tę zabawkę!”, lub „Nie jedz tego!”, w najuboższych rodzinach cała interakcja z dziećmi na nich się kończyła. W rodzinach lepiej wykształconych, bogatszych, takie interakcje były częste jedynie na początku rozwoju dziecka. Dzieci z lepiej sytuowanych rodzin słyszały również znacznie więcej słów zachęty ze strony rodziców. Przewaga pozytywnych komunikatów nad negatywnymi (np. zakazów) malała wraz ze spadkiem zamożności rodziny, a w rodzinach najniżej sytuowanych (i bez wykształcenia) dzieci słyszały ich znacznie więcej niż słów zachęty.

Pokonać przepaść

W odpowiedzi na wyniki badań Hart i Risleya, dr Dana Suskind z Uniwersytetu w Chicago (USA) opracowała program edukacyjno-badawczy, którego celem ma być kształcenie rodziców, w jaki sposób powinni rozmawiać ze swoimi dziećmi, by wspomagać ich rozwój. Inicjatywa Thirty Million Words opiera się na comiesięcznych wizytach w domach dzieci, których rodzice zgłosili się do udziału w programie badawczym. Każda rodzina otrzymuje małe urządzenie nagrywające, które dziecko nosi przypięte do ubranka przez jeden dzień w miesiącu. Urządzenie to rejestruje wszystkie rozmowy, jakie prowadzi dziecko, jest w stanie rozróżnić pomiędzy mową skierowaną bezpośrednio do dziecka, a słyszalnym w tle telewizorem i rozmowami, w których ono nie uczestniczy. Odpowiedni program sumuje słowa, jakie usłyszało dziecko, a także zlicza momenty, gdy rodzic czeka na odpowiedź, tj. zostawia w swojej wypowiedzi miejsce na reakcję lub sam reaguje na próby nawiązania rozmowy. Podczas kolejnych wizyt badacze z Thirty Million Words pomagają rodzicom wykształcić dobre nawyki, takie jak czekanie na odpowiedź dziecka (ang. turn-taking) czy zachęcanie dziecka do opisywania tego, co dzieje się wokół w danym momencie. Rodzice, którzy wzięli udział w inicjatywie, często mówią, że wcześniej nie zdawali sobie sprawy ze swojej roli we wczesnym rozwoju ich dziecka i są zaskoczeni zmianą, jaką przynosi regularna rozmowa z ich pociechą.

Rodzic najlepszym terapeutą

Wielu badaczy uważa, że poszerzanie rodzicielskiej wiedzy o rozwoju językowym dziecka jest nawet skuteczniejsze niż szkolenie nauczycieli. – Rodzice mają najczęstszy kontakt ze swoim dzieckiem; mogą je wspierać przez dłuższy czas i w dodatku w domowym, naturalnym środowisku dziecka; i jak nikt inny są zmotywowani, aby pomóc swojemu dziecku – pisze dr Suskind w swoim artykule „Parent-Directed Approaches to Enrich the Early Language Environments of Children Living in Poverty”. Z tych właśnie powodów powstało wiele programów, które oferują rodzicom szkolenia, aby sami stawali się językowymi terapeutami swoich dzieci. Wielu specjalistów potwierdza, iż to właśnie działania prowadzone przez rodziców (nawet po krótkotrwałym szkoleniu) przynoszą pozytywne i znaczące efekty dla zasobu słownictwa dziecka, jego umiejętności językowych oraz rozwoju komunikacyjnego. Również sami rodzice stają się bardziej wrażliwi na „zaczepki” dziecka, rzadziej odnoszą się do dziecka jedynie poprzez polecenia, a w ich rozmowach z dziećmi jest mniej monologów, co oznacza, że rodzic i dziecko mają bardziej zrównoważony wkład w rozmowę.

Pieniądze to nie wszystko

Jeden z wniosków, jakie należy wyciągnąć z badania Hart i Risleya, jest taki, że o przyszłości dziecka nie przesądza wysokość dochodu jego rodziców. Tym samym Marysia znajduje się w uprzywilejowanej sytuacji względem Zosi wcale nie z tego powodu, że jej rodzice mają zasobniejsze portfele – ale dlatego, że jej rodzice prawdopodobnie poświęcają jej więcej czasu i są bardziej zaangażowani we wspieranie jej rozwoju. Prawdopodobnie też mają większą wiedzę o tym, jak ten rozwój przebiega.

Meredith Rowe z Uniwersytetu w Maryland (USA) podkreśla, że przepaść między szansami”] na życiowy sukces, jaka dzieli dzieci z biedniejszych i bogatszych domów, wynika w dużym stopniu z niewiedzy mniej wykształconych rodziców na temat rozwoju językowego dziecka. W jej badaniach nad związkiem między dziecięcym słownictwem a postawami rodziców, rodzice z wyższym wykształceniem i wysokim dochodem wykazywali się lepszą wiedzą na temat ważnych etapów w dziecięcym rozwoju, a swoją wiedzę czerpali z książek, kursów o rozwoju dzieci i z konsultacji ze specjalistami (np. lekarzami pediatrami), podczas gdy słabiej wykształceni rodzice i o niższym dochodzie radzili się głównie rodziny i znajomych.

18 razy mniej

Jednak zakładanie, że wszystkie dzieci pochodzące z rodzin o niskim dochodzie nie zajdą daleko w życiu, poza tym, że jest niesprawiedliwe, jest także daleko idącym uproszczeniem. Badanie Hart i Risleya dokonane zostało na dużej próbie, w skład której  weszły dzieci z różnych warstw społecznych i nie odzwierciedla sytuacji konkretnych rodzin, tylko pewną statystyczną prawidłowość. Nie można więc automatycznie przypisywać osobom w wyższym wykształceniem wiedzy o rozwoju językowym dziecka i tym bardziej tego, że potrafią wykorzystać ją w praktyce. Z drugiej strony, brak formalnego wykształcenia niekoniecznie idzie w parze z brakiem zaangażowania rodziców w rozwój dziecka.

Anne Fernald i Adrianna Weisleder ze Stanford University nagrywały wszystkie rozmowy, jakie były prowadzone w wybranych domach dzieci z ubogich i gorzej wykształconych rodzin. W swoich analizach – podobnie jak Suskind – czyniły rozróżnienie między słowami, które dzieci zasłyszały z telewizji a tymi, które rodzice kierowali bezpośrednio do nich. Wyniki wskazują, iż w takich rodzinach również pojawia się duże zróżnicowanie w liczbie słów skierowanych do dzieci – podczas gdy w jednej z rodzin dziecko w ciągu jednego dnia usłyszało 12 tysięcy słów, w innej rodzice wypowiedzieli do dziecka zaledwie 670 słów, a więc 18 razy mniej. – Nawet w rodzinach, gdzie rodzice nie zarabiają dużo i nie mają wyższego wykształcenia, znajdujemy takich, którzy bardzo angażują się w rozmowę ze swoimi dziećmi i dzieci te wykazują szybszy rozwój językowy – tłumaczy Anne Fernald.

Ważne są słowa, nieważne, w którym języku

Wielu rodziców dzieci wzrastających w otoczeniu dwujęzycznym obawia się, że ich dzieci pozostaną w tyle za jednojęzycznymi rówieśnikami, pod względem bogactwa słownictwa, bo przecież czas i możliwości interakcji w każdym z nich z osobna są ograniczone. Teoretycznie można by też zakładać, że tym samym dzieci takie dysponują ograniczonym materiałem językowym w każdym z języków, które nabywają. Czy więc siłą rzeczy nie są one w podobnej sytuacji, co dzieci z badania Hart i Risleya, które słyszały o 30 milionów słów mniej?

Dr hab. Ewa Haman, psycholingwistka z Uniwersytetu Warszawskiego (wywiad z Ewą Haman pt. Trzecia osoba ułatwia sprawę – link) uważa, że aby dziecko rozwijało się poprawnie ważne jest dostarczanie dziecku słów w rzeczowej rozmowie – nieważne, w jakim języku, choć dobrze by był to język, w którym rodzice mogą swobodnie wyrazić swoje myśli. Oczywiście warto zadbać o dostarczenie wzorca językowego w obu językach dziecka (np. poprzez zapisanie dziecka do polskiej szkoły sobotniej oraz udział w spotkaniach-czytankach w języku angielskim (ang. story-time)).

Niemal ćwierć wieku, jakie upłynęło od badania Hart i Risleya nie zmieniło sytuacji. Nadal największym darem, jaki możemy dać naszym dzieciom, są słowa. Umiejętne przekazanie myśli, wyrażenie zainteresowania tym, co dziecko chce nam powiedzieć lub opowiedzenie dziecku historyjki, są więcej warte niż pieniądze i koneksje. Sukces dzieci  zależy w większej mierze bowiem od zaangażowania, z jakim swoją pracę wykonają ich pierwsi nauczyciele – rodzice.

 

Karolina Mieszkowska

 

MSZ-logo-300x225Serwis „Wszystko o dwujęzyczności” jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska. Pewne prawa zastrzeżone na rzecz Uniwersytetu Warszawskiego. Utwór powstał w ramach projektu finansowanego w ramach konkursu „Współpraca z Polonią i Polakami za granicą w 2015 r.“ realizowanego za pośrednictwem MSZ w roku 2015. Zezwala się na dowolne wykorzystanie utworu, pod warunkiem zachowania ww. informacji, w tym informacji o stosowanej licencji, o posiadaczach praw oraz o konkursie „Współpraca z Polonią i Polakami za granicą w 2015 r.”.

Poprzedni artykułHappy Easter!
Następny artykułZamek z błota, czyli zamek w Malborku

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj