O zaletach dwujęzycznego i dwukulturowego wychowania, większości z nas nie trzeba przekonywać. Począwszy od osobistych satysfakcji, poprzez materialne korzyści, na zdrowotnych kończąc. Jest to długotrwały, a nawet niekończący się proces, wymagający wielu wyrzeczeń, jednak w ogólnym rozliczeniu wart swojej ceny. Do nauki języka polskiego, my – nauczyciele zachęcamy rodziców, oni zaś własne dzieci.
Gotowi do podjęcia wyzwania często nie zastanawiamy się nad tym, jak w tej dwu czy nawet wielokulturowości będą się czuć nasze pociechy. Czy i jak zmieniał się będzie ich stosunek do niej?
Jak zatem wygląda dwujęzyczność oczami dziecka? Jak ono samo czuje się na drodze prowadzącej do dwukulturowego świata? I czy w dorosłym życiu zdecyduje się na jej kontynuację?
Kluczem do odpowiedzi na te pytania są emocje naszych dzieci. Emocje, które wyrażają ich stosunek do polonijnej szkoły i wysiłku związanego z nauką języka polskiego.
Jakie to uczucia? Spróbuję je nazwać wykorzystując swoje doświadczenie nauczyciela oraz obserwacje rodzica dwujęzycznych dzieci.
W języku angielskim istnieje popularny zwrot „HateLove” czy też „LoveHate”. Używany jest zazwyczaj w sytuacjach, kiedy trudno jest nam jednoznacznie określić swoje emocje, zwłaszcza jeśli wzajemnie się wykluczają. Sięgając do języka polskiego nie znajdziemy w nim określenia będącego połączeniem miłości i nienawiści, które oddawałoby w pełni jakość tego stanu. Istnieje za to inne, pozostające wciąż w sferze odczuć, ale dla odmiany smakowych, czyli nasz słodko-gorzki oksymoron.
Na pytanie: „Polska szkoła?”, uczniowie odpowiadają – „HateLove”, definiując w ten sposób swój stosunek do niej. Według nich to najlepsze określenie, bo kochają i nie lubią jednocześnie.
Czas spędzony na pracy z dziećmi pozwolił mi dostrzec pewną prawidłowość. Okres wczesnoszkolny to dla większości uczniów niezwykle przyjemne chwile. Spędzają go głównie na zabawie i nie mają potrzeby rozgraniczania obowiązków i przyjemności. Wspólna nauka, nowe znajomości, a także język polski, który większość słyszy w swoim rodzinnym domu sprawiają, że dzieci czują się w szkole komfortowo. I tak zaczyna się szkolna przygoda. Jest to okres, w którym nie ma mowy o gorzkim smaku nauki. Przeważa „Love”!
Później proporcje stopniowo ulegają zmianie. Na barometrze uczuć pojawiają się częste wahnięcia. W miarę, gdy uczniowie coraz więcej czasu spędzają w amerykańskiej szkole i bardziej zacieśniają się ich więzy z amerykańskimi rówieśnikami, polska szkoła zaczyna być ciężarem. Obowiązków przybywa. Starsze już dzieci chcą wolny czas planować po swojemu, w towarzystwie przyjaciół, dla których sobota jest dniem odpoczynku. Bywa również tak, że sobotnie lekcje stają na drodze do realizacji własnych pasji, zmuszają do wyboru, którego nie zawsze dokonują dzieci. Gdy jednak uda się, metodą slalomu, pogodzić ze sobą te zobowiązania, wymaga to potem nie lada wysiłku, aby w nich wytrwać. I choć nie wszyscy dają radę, bo nie każdy ma w sobie tyle determinacji, to jednak zdecydowana większość dobiega do edukacyjnej mety.
W tym układzie wzajemnych zależności, nie bez wpływu pozostaje nastawienie rodziców, zarówno do szkoły, jak i do samego języka i jego wartości dla rodziny. Bunt i opór, którym sprostać muszą dorośli jest przejawem wzrastającej niechęci do nauki w polskiej szkole.
Pojawiają się mieszane uczucia.
Z jednej strony znudzenie i brak chęci, z drugiej wspaniałe przeżycia, które pozostaną w pamięci na długie lata. Moi uczniowie często wspominają pierwsze wystąpienia podczas szkolnych uroczystości i tremę, która niekiedy dosłownie „odbierała im mowę”. Pamiętają wspólnie dzielony czas, szkolne wycieczki i sobotnie poranki, w które nikomu nie chciało się wstawać z łóżka… Każde spotkanie było inne i wyjątkowe.
Po latach wszystko to nabiera szczególnego znaczenia.
Starsi uczniowie chętnie podkreślają wyjątkowość przyjaźni zawartych w polskiej szkole. Mimo iż mają przyjaciół wśród amerykańskich rówieśników, są to dla nich zupełnie inne relacje. Okazuje się bowiem, że polonijną młodzież łączy nie tylko wspólna nauka. I to jest piękne!
Istnieje między nimi swoista nić porozumienia, która wynika z tej samej mentalności, wspólnych korzeni, tradycji i oczywiście wspólnego (polskiego) języka. Dzieci lubią to poczucie komfortu, które wzmacnia również ich tożsamość.
Zauważyłam, że to właśnie polskie przyjaźnie są często główną motywacją do udziału w zajęciach. Zmęczeni po całym tygodniu ożywają na myśl o spotkaniu ze znajomymi w sobotniej szkole. W miejscu, gdzie wszystko różni się od tego, czego doświadczają w amerykańskim środowisku.
Doceniają to i widzą w tym wartość. Przychodzi moment, że czują się naprawdę dumni z bycia uczniami. Z tego, że są „jacyś”, że mogą wprowadzić „element atrakcyjności” w życie swoich anglojęzycznych przyjaciół.
Stosunek uczniów do dwujęzycznego wychowania i polonijnej szkoły jest bardzo specyficzny. Z jednej strony miłość, z drugiej niechęć. Oba te uczucia bardzo silne, równoważne. Paradoksalnie, mimo, iż wykluczają się nawzajem, w tym ujęciu nie mogą bez siebie istnieć. Tak jak bardzo uczniowie narzekają na szereg ograniczeń, niedogodności wynikających z poświecenia soboty dla polskiej szkoły, tak szybko zdają sobie sprawę, że jest to coś, w czym chcą uczestniczyć.
Moi tegoroczni maturzyści są tego doskonałym przykładem. Za niespełna dwa miesiące opuszczą szkolne mury i już dziś mówią o tym z żalem. Zaczynają wracać wspomnieniami do najzabawniejszych chwil. I nagle okazuje się, że w perspektywie końca edukacyjnej przygody tak naprawdę to poranne wstawanie wcale nie było takie złe. Wiedzą, że choć po tylu latach nadejdą upragnione wolne soboty, to nie będą ich przesypiać.
Cenią język polski. Jego znajomość pozwoli im starać się o stypendia, uzyskać dodatkowe punkty na studiach czy też pomoże w zdobyciu lepszej pracy.
Z rozrzewnieniem myślą o tym, że po tylu wspólnych latach ich drogi rozejdą się. Będzie im tego szkoda. Dlatego już dziś aktualizują swoje dane, aby po zakończeniu nauki pozostać w kontakcie. Zabawne i zarazem budujące są stwierdzenia, że w przyszłości będą posyłać swoje dzieci do polskiej szkoły, tak jak robili to ich rodzice.
Jako wychowawca mogę obserwować i towarzyszyć młodzieży w tej szkolnej drodze, od miłości przez momenty zwątpienia, aż po słodki smak sukcesu. I z radością stwierdzam, że w starciu „HateLove”, miłość wygrywa 2:1.
Tekst i zdjęcia: Justyna Bereza