Koleżanka zachęciła mnie, żebym zgłosiła do burmistrza pomysł zorganizowania grupy polskich elektryków do rozpoczęcia napraw w naszej miejscowości. Do tej pory, po 6 dniach od huraganu Sandy, nie dotarły do nas żadne ekipy remontowe.
Zadzwoniłam do urzędu. Zostawiłam wiadomość na komórce burmistrza i czekam na odpowiedź.
W międzyczasie patrzę na dyndające kable elektryczne, które zwisają na połamanych drzewach w różnych częściach miasta.
– Elektryków zabrano na Manhattan, a my musimy czekać aż tam skończą roboty – słyszę w rozmowach
z różnymi mieszkańcami, którzy zestresowani chodzą po ulicach.
Gdzie są służby remontowe? Nie widzę ich.
Jedyna nowość, to otwarcie centrum handlowego, gdzie na drzwiach do kafejek i restauracji pojawiły się kartki
z informacją: „Załaduj podczas jedzenia”. Chodzi oczywiście o komórkę telefoniczną.
Ta informacja i mnie przyciagnęła do Chilli’s w Palisades Mall.
Z ogromnym aptetytem razem z córkami jemy serowe quesadillas, gdy moj telefon ładuje swoją baterię, obok pięciu innych komórek. Chyba wszystkie okoliczne matki z dziećmi przyjechały do centrum. Spotykamy Natalie wychowawczynię z dziećmi, która donosi o zniszczeniu przystani w Piermont, gdzie zacumowaliśmy naszą żaglówkę. Pokazuje zdjęcia w komórce i serce mi się ściska. Patrzę na motorówki, które przebiły ścianę restauracji naszego przyjaciela.
Zawsze może być gorzej niż jest. Pocieszam się tą myślą i wracamy do domu, gdzie pozostaje tylko cierpliwie czekać na pomoc.
Danusia Świątek