Rozmowa z prof. dr hab. Karolem J. Myśliwcem, jednym z najwybitniejszych polskich egiptologów, dyrektorem Instytutu Kultur Śródziemnomorskich i Orientalnych Polskiej Akademii Nauk.
Co roku wyjeżdża pan do Egiptu na wykopaliska. W jednym z wywiadów powiedział pan, że czuje się tam jak w domu. Czy naukowiec to obywatel świata, a nie jednego kraju?
Trudno mi mówić w imieniu wszystkich naukowców, ale archeolog, jeśli chce profesjonalnie uprawiać swój zawód, musi być obywatelem świata. Bez znajomości osiągnięć kolegów i bez kontaktu ze specjalistami swojej dziedziny na całym świecie, a także bez systematycznego popularyzowania swoich osiągnięć w językach kongresowych, pozostaje się amatorem.
Miał pan wykłady w USA, m. in. w prestiżowym Muzeum Metropolitan. Jakie to było przeżycie?
Miałem w Stanach Zjednoczonych wiele wykładów dla bardzo różnej publiczności, poczynając od roku 1980. Każdy z nich był zupełnie inny i za każdym razem było to zaskakujące przeżycie. Na przykład na Brown University, gdzie kolacja na cześć prelegenta odbyła się tuż przed wykładem. Żeby nie rozleniwiać umysłu, musiałem powstrzymać się od nadużycia jedzenia i picia, co normalnie bardzo lubię. Przed wykładem dla Seminarium Egiptologicznego w Nowym Jorku okazało się, że ramki wielu spośród moich przeźroczy (wtedy były jeszcze przeźrocza – rok 1980!) są za grube dla ich rzutnika typu Carousel. Musiałem zrezygnować z połowy zdjęć i całkowicie improwizować.
O każdym z kilkunastu wykładów wygłoszonych w różnych latach, miastach, uniwersytetach, muzeach i innych instytucjach, mógłbym opowiadać godzinami. Bardzo lubię publiczność amerykańską: w odróżnieniu od europejskiej nie usiłuje wykazać przede wszystkim, że wszystko wie lepiej od prelegenta, ale uważnie słucha i jest bardzo wdzięczna za to, że dowiaduje się czegoś nowego. Nie boi się też zadawania tak zwanych „głupich pytań”, nie ma kompleksów.
Co pan sugeruje polonijnym rodzinom w USA, żeby zobaczyły ze sztuki egipskiej w Muzeum Metropolitan? Czego nie można pominąć?
W Muzeum Metropolitan absolutnie nie można pominąć pięknych rzeźb, przedstawiających królową Hatszepsut, jedną z nielicznych Egipcjanek, które zostały faraonem. Rzeźby te zostały odkryte na terenie świątyni grobowej Hatszepsut w Deir el-Bahari, gdzie niegdyś prowadziło wykopaliska nowojorskie Muzeum Metropolitan, a obecnie pracuje polsko-egipska misja archeologiczno-konserwatorska, mieszkająca zresztą w domu zbudowanym niegdyś przez Amerykanów i nazywanym potocznie Metropolitan House.
Jest pan odkrywcą egipskich skarbów kultury. Które odkrycie jest dla pana najważniejsze? Z czego my, Polacy, możemy być dumni w tej materii?
Na całym świecie sławne są odkrycia kierowanej przeze mnie misji archeologicznej w Sakkarze, po zachodniej stronie najstarszej piramidy świata, zbudowanej ok. 2650 p.n.e. dla faraona o imieniu Dżeser. Odkryliśmy tu dwie nekropole położone jedna nad drugą. W górnej warstwie jest to (do tej chwili) ok. 600 pochówków z okresu ptolemejskiego, to znaczy, trzystu lat między Aleksandrem Wielkim i słynną Kleopatrą VII. Wszystko wskazuje na to, że nekropola ta powstała w sąsiedztwie pierwszego, prowizorycznego grobu Aleksandra Wielkiego, którego mumię przeniesiono później do Aleksandrii. Natomiast w warstwie dolnej odkryliśmy kilkadziesiąt mastab, jak nazywamy po arabsku grobowce dostojników z czasów Starego Państwa (druga połowa III tysiąclecia p.n.e.).
Niektóre z nich odznaczają się wspaniałą, unikatową pod względem treści dekoracją ścian (płaskorzeźby i malowidła), która należy nie tylko do arcydzieł sztuki egipskiej, lecz także stanowi bardzo ważne źródło historyczne do poznania niezwykle burzliwych dziejów Egiptu za panowania 6. dynastii, zamykającej okres Starego Państwa. Z punktu widzenia naukowego jeszcze ważniejsze wydają mi się jednak wyniki moich wcześniejszych wykopalisk ratunkowych w Delcie Nilu, w miejscowości o nazwie Tell Atrib (starożytne Athribis). Po raz pierwszy w archeologii Egiptu udało się tu bowiem wyodrębnić i dokładnie wydatować warstwy kulturowe odpowiadające kolejnym fazom okresu ptolemejskiego (patrz wyżej). W warstwach tych znaleźliśmy tysiące artefaktów różnego rodzaju (rzeźby kamienne, obiekty fajansowe, ceramikę, wyroby jubilerskie itd.) wyprodukowane w lokalnych warsztatach.
Dzięki temu powstały obiektywne, oparte na stratygrafii kryteria do dokładnego datowania dzieł sztuki i rzemiosła epoki grecko-rzymskiej. Wiele muzeów w różnych krajach musiało dzięki temu osiągnięciu zmienić datę w opisach podobnych, wystawionych na galerii zabytków, zaś daty zaproponowane przez badaczy dla obiektów tego rodzaju w publikacjach wcześniejszych, stanęły pod dużym znakiem zapytania.
Czy pana zdaniem, archeologią interesuje się coraz mniej młodych ludzi, a nadeszły czasy pogoni za sukcesem finansowym?
Tak, niestety, jest. Wina za ten stan rzeczy rozkłada się na wiele różnych czynników, o czym można by długo mówić. Przyczyną najbardziej ogólną jest kryzys humanistyki i humanizmu, coraz bardziej powierzchowne wykształcenie, kult pieniądza itd. Mimo to archeologia ma jednak nadal wielbicieli, powiedziałbym, że ilość przeszła w jakość.
W jednym z wywiadów radiowych powiedział pan, że obecnie młodym ludziom brakuje autorytetów do naśladowania. Gdzie się zatem podziali pedagodzy, których kiedyś podziwiali młodzi ludzie?
Pedagogów – obiekty podziwu, podzieliłbym na trzy grupy: tych którzy pomarli; tych którzy siedzą w domu i obgryzają paznokcie na widok kondycji polskiej nauki, spowodowanej złą polityką państwa w tej materii. Rząd wyobraził sobie naiwnie, że badania naukowe w naszym kraju będą poprzez granty, opłacane z funduszy Unii Europejskiej. Wskutek tego jesteśmy na jednym z ostatnich miejsc w Europie, jeśli chodzi o procent PKB (funduszy budżetowych), przeznaczonych na badania naukowe. A przecież w bardzo mądrej księdze jest napisane: „Kto ma dużo – będzie mu dodane, a kto ma mało – będzie mu odjęte”. A trzecia grupa to ci, którzy z wywieszonym językiem pędzą od miasta do miasta, od uczelni do uczelni, by zdążyć z wypełnieniem obowiązków na kilku etatach, które muszą łączyć, by utrzymać rodzinę. Tak są opłacani naukowcy w Polsce.
Nawiążę do wspomnianego wywiadu radiowego, który wywarł na mnie ogromne wrażenie. Powiedział pan, że miał szczęście do kilku autorytetów m. in. prof. Michałowskiego i swoich nauczycieli geografii i matematyki. Czego od nich pan się nauczył na całe życie?
Tak, to czego się człowiek nauczy za młodu (inaczej: „czym skorupka nasiąknie…”), ma największy wpływ na całe życie i nigdy nie opuszcza naszej pamięci. Nauczyłem się od nich uczciwości, prostolinijności, poszanowania ludzkiej godności, ciekawości świata, umiłowania pracy twórczej, szukania pozytywów we wszystkim i u każdego, ale także krytycyzmu i wielu, wielu innych rzeczy.
Jest takie powiedzenie, że nie ma ludzi niezastąpionych. Ale chyba dobrych pedgagogów nie można zastąpić nauczycielami?
Zdecydowanie istnieją ludzie nie do zastąpienia, ale w każdej epoce są oni inni, tak że bardzo często porównywanie homologów różnej daty nie ma sensu. Ostatnio cierpimy np. na porównywanie papieża Jana-Pawła II („naszego”) z papieżem Franciszkiem. Nonsens! Każdy żył w zupełnie innej rzeczywistości i otrzymał, zapewne od Ducha Świętego, zupełnie inne zadania. Co za szczęście, że są tak różni od siebie. Pedagog to powołanie, a więc każdy nauczyciel powinien być pedagogiem. Jeśli nim nie jest, może narobić tyleż szkody co lekarz czy kapłan bez powołania. W każdym fachu są artyści, rzemieślnicy i partacze.
Kiedy można spodziewać się pana wykładów w Nowym Jorku?
Do Stanów przyjadę natychmiast, gdy tylko zostanę zaproszony. Po raz pierwszy, i jak na razie jedyny, odrzuciłem zaproszenie w początkach tego roku. Fundacja na rzecz Nauki Polskiej zaprosiła mnie, jako jednego z trzech polskich członków kapituły w pierwszym rozdaniu polsko-amerykańskiej nagrody naukowej, na uroczyste wręczenie nagrody w Waszyngtonie, które odbyło się w początkach maja. Nie mam już ważnej wizy amerykańskiej w paszporcie i szkoda mi było czasu na starania o nową na jednodniowy pobyt w Waszyngtonie.
A kiedy wyrusza pan do Egiptu?
Kolejna kampania naszych wykopalisk w Sakkarze przewidziana jest na wrzesień-październik 2016. Miejmy nadzieję, że nic nie stanie temu na przeszkodzie. Tegoroczna już się odbyła, w marcu 2015. Końcówka roku wypełniona po brzegi. Po pierwsze ogrom prac redakcyjnych nad książką popularno-naukową o naszych wykopaliskach w Sakkarze („W cieniu Dżesera. Badania polskich archeologów w Sakkarze”), która powinna się ukazać pod koniec tego roku. Konferencje, wykłady, pisanie artykułów, udział w różnych „ciałach” opiniodawczych, opieka nad doktorantami itd. Chroniczny brak czasu.
Dziękuję za rozmowę!
Rozmawiała: Danuta Świątek
Zdjęcie: archiwum prof. Karola Myśliwca