Nie jesteśmy w rodzinie entuzjastami drugiej poprawki. Nie ekscytujemy się nowinami o wypuszczeniu na rynek nowego rodzaju pistoletu, karabinu, a choćby tylko i strzelby myśliwskiej. Nie jeździmy w góry – choć mamy przepiękne, cudne, majestatyczne Góry Skaliste pod samiutkim nosem – by w kamuflujących panterkach zasadzać się na Bogu ducha winne łosie, sarny i dziki.
Do dzisiaj jedyne moje zbliżenie do świata pełnego prochu i strzelnic miało miejsce w Walmarcie, gdy kilka lat temu przed Wielkanocą poszukiwałam maszynki do mielenia mięsa. Miałam ambicje postawić na świątecznym stole staropolski pasztet, niestety, wątróbki cielęce sprzedawano w otaczających mnie punktach spożywczych wyłącznie w postaci kilowych kawałków. Maszynka potrzebna była jak trzecia ręka. A że mało już zostało do owych świąt czasu, za krótko, by zmawiać online, tak więc wybrałam się, za radą koleżanki, do Walmarta właśnie.
– Idzie pani do działu ze strzeleckimi. Może na wyprzedaży jeszcze jakieś się znajdą, a jak nie, to znaczy, że już nie mamy. Bo to towar sezonowy jest – poinformował mnie pan z obsługi.
Mój nagły trzepot rzęs zafrapował go jednak na tyle, że zszedł z drabiny, z której do mnie przemawiał (porządkował cośtamcośtam na półkach) i dokończył:
– No sezon, wie pani, jak ludzie polują to potem do przerobu im potrzeba. Jelenie, sarny, te sprawy. I nam wtedy te maszynki idą. Wtedy je mamy na stanie.
Ach tak. Jakie logiczne, prawda?
Sobotnia gazeta podczytywana w czasie śniadania z kawą (ja) oraz kakao (dziewczyny) nie nastrajała dobrze na resztę dnia. Na pierwszej stronie kobylastymi literami nius roku: zlot miłośników broni w Houston przyciągnie rekordową liczbę uczestników. Członkostwo w NRA (Związek Adoratorów Spluw) podskoczyło do też rekordowego pułapu 5 milionów członków, a w ramach kremu na to niusowe ciasteczko – kremu z arszeniku, jeśli o mnie chodzi – prognoza, że nowym szefem związku zostanie JamesPorter, fanatyk pokroju batmanowskiego Riddlera, przy którym nawet trio kowbojskie LaPierre-Palin-Perry blednie jak stuletnie zdjęcie. Światopogląd pana Portera obejmuje przeświadczenie, że Obama zbroi rząd, by odebrać posiadaczom broni całą … broń (wymazawszy uprzednio z Konstytucji drugą poprawkę), a kraj znajduje się na granicy nowej wojny kulturowej, która, jeśli trzeba, powinna zakończyć się nawet zbrojnym starciem uzbrojonych obywateli z … tymi obywatelami, którzy myślą inaczej i uzbrojeni nie są.
– A w Polsce pistolety też są takie popularne? – pyta Młodsza wlepiając w mnie oczy, podczas gdy moje zastygły wlepione z niedowierzaniem w gazetę.
– Nie – odpowiada za mnie Starsza, ale też wbija we mnie wzrok, bo pewna nie jest. – Chyba … nie?
Starsza, zaparta pacyfistka, ma za sobą kilka starć klasowych w tym temacie, których z racji nierównych szans liczebnych co prawda nie wygrała, ale z których wyszła, jak twierdzi, z podniesioną głową i poczuciem dobrze spełnionego obowiązku.
– Nie – uspokajam ją.
– Ufff – wypuszcza z siebie powietrze.
– Można jednak stać się jej posiadaczem – wytrącam ją natychmiast z tego stanu ulgi – jak się człowiek odpowiednio nagimnastykuje, podobnie zresztą jak wszędzie indziej na świecie. Od badań stanu umysłu i zdrowia, po obowiązkowe szkolenia, po kontrole, gdzie i w jaki sposób jest przechowywana. Posiadacz automatycznie wciągany jest na specjalną listę, na którą władze mają specjalne baczenie. Uczynić więc z kolekcjonowania broni hobby jest niezwykle trudno i efekt jest taki, że ze spluwami za pazuchą lub przy pasku chodzą raczej tylko służby bezpieczeństwa.
– Chwileczkę – rzuca Młodsza z niepokojem. – Ale mówiłaś, że babcię, to znaczy twoją babcię, napadli kiedyś bandyci z bronią i postawili ją pod ścianą z lufą na skroni!
– Dzieciątko! – przerywa niecierpliwie Starsza. – To było w czasie wojny! Był głód i bieda, i prababcia właśnie kupiła mięso na święta, i ci bandyci przyszli, żeby je ukraść. A poza tym to oni byli z UPA. Tak, mamo? Dobrze zapamiętałam?
– Nie wiem skąd. Może z UPA, może samozwańcy. A broń na pewno mieli po Niemcach.
– Sami nie byli Niemcami? – upewnia się Młodsza.
– Nie, byli Polakami.
– I tak po prostu, jako Polacy, napadali na … innych Polaków? – dziwi się Młodsza.
Wzdychamy jednocześnie, ja i Starsza. Odeszłyśmy od tematu. Starsza wykorzystuje moment, by przypomnieć siostrze, niestety w sposób mało delikatny, ile to ją jeszcze czeka nauki i myślenia, by „pewne sprawy” pojąć, ja nie dopuszczam do sprzeczki, ale nie mam przy tym ochoty na żadne „wykłady z historii”. Innym razem.
– Wiesz, co jest najgorsze? – mówi Starsza, gdy Młodsza znika w swoim pokoju przebierać lalki.
– No?
– Nie tylko ta broń, którą ludzie sobie kupują i składają w szafie, ale stan umysłu. Dlaczego im się wydaje, że oni tej broni potrzebują? Przeciwko komu oni tę broń szykują? A poza tym… – podnosi na mnie oczy. – Ja się boję, mamo.
– Oj dziecko! – w pierwszym odruchu trochę się irytuję, bo idea ideą, ale niech nie posuwa tego wszystkiego za daleko. – No nie martw się aż tak, co ty! Do żadnej nowej wojny cywilnej nie dojdzie. Większość posiadaczy broni to jednak nie wariaci. Nikt do kogo na ulicach nie będzie strze …
Urywam, bo Starsza patrzy na mnie z smutkiem, a jej oczy mówią jedno: Naprawdę, mamo? Ty słyszysz to, co mówisz? Rzeczywiście, nikt do nikogo na ulicach bez przyczyny… ?
– Ty miałaś komunę, mamo, a ja mam szkołę, w której nie wiadomo kiedy i nie wiadomo dlaczego może się pojawić wariat z bronią i mnie zastrzelić – mówi na głos. – Na przykład komuś wpadnie do głowy, żeby podebrać rodzicom broń, i przynieść do szkoły, i… Boję się tego. Każdego dnia.
Gdzie jesteś, Boże, że słyszysz i nie grzmisz? Oto słowa, które powinny nieść się tubalnym echem po całym kraju, rozsadzać głowy i rozrywać piersi, i odbierać moralny spokój wszystkim tym, którzy nam wciąż uparcie mówią że … nic złego się nie dzieje, business as usual! Co odpowiedzieliby, gdyby ich ktoś zapytał: a państwo też, idąc do szkoły jako dzieci, bali się, że prócz niezapowiedzianej klasówki może się im w każdej chwili przytrafić strzelanina z ckm-u? I państwo uważają, że to jest normalne, to jest business as usual !? I nie dziwi państwa wcale, że nigdzie, na całym świecie, nawet w krajach nękanych wojną i przemocą nikt nie uważa za normalne, by dzieci bały się iść do szkoły w obawie przed strzelaniną!?
Wiadomość z dzisiaj, za USAToday: jedna piąta dzieci o skłonnościach depresyjnych i samobójczych mieszka w domach, w których broń nie jest w dostateczny sposób zabezpieczona.
Czego nam trzeba więcej, by ocknąć się z tego makabrycznego, rozwalonego na prześcieradle z naładowanych pistoletów, snu? Czego, pytam?
Eliza Sarnacka-Mahoney