Pięć tysięcy sto czterdzieści pięć mil – osiem tysięcy dwieście osiemdziesiąt kilometrów to niewidzialna bariera między państwami do pokonania. Obydwa znajdują się na globusie, na półkuli północnej, ale na dwóch różnych kontynentach. Częściach świata widocznych z lotu ptaka jak nieskończona masa lądowa zanurzona w kalejdoskopie fenomenalnych oceanów i mórz, powleczonych niebiańską mapą siatki geograficznej.
Jeden graniczy z siedmioma znajomkami: Niemcami, Czechami, Słowacją, Rosją, Białorusią, Ukrainą i Litwą, a drugi sąsiaduje z dwoma kamratami: Meksykiem i Kanadą.
Biel szlachetna w swej jakby nieobecnej wymowie symbolizuje czystość, niewinność, pokój i nadzieję, a czerwony z natury waleczny jako bastion oporu zawsze gotowy do walki o wolność, godność i człowieczeństwo.
Oba zapisują na kartach swych ksiąg niezwykłą historię, drogowskazy do budowania własnej świadomości i tożsamości narodowej oraz mężne wysiłki w walce o swój kraj mlekiem i miodem płynący.
Czyż to… nie zaszczyt być dwujęzycznym?
Interrogacja, nie często odczuwana przeze mnie potrzeba, z całym swym bogactwem zawiłej komunikacji zasługuje i wymaga więcej przemyślenia, niż początkowo przewidywałam.
Ponieważ urodziłam się w Nowym Jorku, w teatralnym spektaklu, mieście zatłoczonym od tańczących na jego deskach aktorów, „mieście, które nigdy nie zasypia”, mogę śmiało powiedzieć, że moja druga – pierwsza natura dochodzi wtedy do głosu i mówi: “Wiem, dokładnie wiem, jak to jest być Amerykanką”. Pamiętam to dobrze, budząc się każdego ranka przy zwyczajowym i otępiającym umysł trąbieniu przejeżdżających aut, tuż przed mieszkaniem mojej rodziny na Brooklynie.
Rytuał budzącego się dnia to droga do szkoły, nauka angielskiego, odwiedzanie placu zabaw, powrót do domu i zamienianie się w kogoś innego?
Z Amerykanki w Polkę, w moją pierwszą – drugą naturę.
Jeden krok do pokoju sprawia, że przełącznik świetlny zmienia się z wyłączonego na włączony z prędkością nadzwyczajną. Mój język wypowiada literkę “r”, głoski szeleszczące i syczące zarazem, wielokrotnie w jednym zdaniu. Moja wypowiedź jest bardziej rozróżnialna, moja mowa jest czysta jak kryształ i płynna jak uroczy i niewinny wodospad. Następuje ciężkie westchnienie, a po nim ulga, ponieważ bycie dwujęzycznym może czasami Cię zaskoczyć nawet skrajnym wyczerpaniem.
Pakowanie walizki, której zawartość załadowana po brzegi, o wymaganej wadze do maksymalnie dwudziestu trzech kilogramów, ma wystarczyć przez następne dwa miesiące, to doprawdy zanudzanie swojego życia. Noszenie najprzyjemniejszych ubrań, które będą wygodne podczas nadchodzącej dziewięcio – godzinnej podróży, to błogostan dla ciała i duszy.
Wibrujące koła walizek, toczonych na gładkich, błyszczących podłogach z płytek odbijają się echem po całym lotnisku. Adrenalina przepływa przez moje żyły, gdy kontrola graniczna utrudnia mi odczuwać beztroską przyjemność z rozpoczętej wycieczki.
Ten kilkuminutowy stresujący moment można uznać za przełom ukończonej podróży. Kolejna akomodacja to niebieskie, miękkie, sztywne fotele z dodatkiem poduszki, koca i słuchawek, aby choć przez chwilę poczuć się jak w domu.
Filmy przeskakujące między kanałami pożerają większość czasu wraz z naprzemiennymi drzemkami, przerwami na przekąski i posiłkami.
Żucie gumy, aby moje błony bębenkowe nie pękały wraz ze wzrostem kabinowego ciśnienia, samolot powoli, elegancko pozwala, aby moje widzenie zjawiskowych chmur podobnych do cukrowej waty wyparowało, a światła miast jak płonące pochodnie zajęły moją wizję. Lądowanie może być czasami nie najgładsze, ale można wreszcie uwolnić kolejny oddech ulgi. Oklaski następują. Chociaż nigdy nie możemy naprawdę poczuć zmiany scenerii, zawsze możemy być jej świadomi.
Przebywanie w Polsce to dla mnie sposób na ucieczkę od rutyny życia w Ameryce i powrót do wspomnień z dzieciństwa i wspólnych dni z rodziną mojej Mamy i Taty.
Uczucie mojej dwujęzyczności bierze górę! Jedzenie pierogów, kotlety schabowe, buraczki na ciepło, świeże pomidory, tłuczone ziemniaczki, moje niebiańskie w smaku, czekoladowe pierniczki i lody. Nawet powietrze jest inne, bo polskie, bo takie moje. Jest świeższe, czyściejsze, lekkie do oddychania jak remedium na wszystkie bolączki.
Czy zatem, bycie dwujęzycznym jest zaszczytem? To jest właśnie pytanie retoryczne! Możliwość poznania dwóch różnych kultur, w dwóch różnych miejscach to recepta na szczęście i moje osobiste narzędzie do odgadnięcia tajemnic świata doczesnego.
Pozwalam moim kubkom smakowym wędrować tam, gdzie chcą i gdzie są proszone. Mój aparat mowy wymawia wyrażenia, które w jednym języku zostałyby zaklasyfikowane jako łamańce językowe, a w drugim nie. Mam szansę być naocznym świadkiem wspaniałych chwil i tych trudnych pojawiających się na zakrętach mojej życiowej drogi, a które na zawsze będą pielęgnowane i pozostaną w moich wspomnieniach.
Nie każdy może powiedzieć to samo co ja. Inni mieszkają tylko w jednym kraju, wydobywają z siebie tylko jeden język, celebrują jedną tradycję i wartości kulturowe.
Tak, należę do wybranego gatunku, bo mogę zrobić to samo, ale dwa razy!
Dwa razy więcej języka, dwa razy więcej tradycji, dwa razy wiecej kultury, dwa razy więcej ludzi, dwa razy więcej życia. Żyję jako jeden człowiek, mając dwa różne życia, które są ze sobą nierozerwalnie splecione losowo. Oba życia mają wyraźne powiązania i wyraźne różnice.
Jednak oba są przeze mnie doceniane, ponieważ obydwa mają niewymowny wpływ na to, kim jestem jako człowiek.
Zuzanna Szewc, lat 14
Polska Szkoła Dokształcająca im. Juliana Ursyna Niemcewicza w Plainfield, NJ, USA