52383ef20962f-5

Jesteśmy dwujęzyczną rodziną i mówię z córkami po polsku – nie wiem ile już razy wypowiadałam te słowa. Setki, a może tysiące? Kilka dni temu ich odbiorcami byli rodzice znajomych Starszej, którzy zjawili się w moim domu na małą sesją zdjęciową z naszymi wystrojonymi dziećmi zanim nie udały się na szkolny bal. Ponieważ moje córki rozmawiają ze sobą po polsku nieuchronnie padło pytanie.

– To one nie urodziły się w USA? Ile miały lat, gdy tutaj przyjechaliście?

Kobieta, która zadała pytanie wiedziała to i owo o dwujęzyczności, bo sama pochodziła z rodziny, gdzie oboje rodzice byli imigrantami i rozmawiali ze swymi krewnymi w innym języku. W domu oraz do dzieci mówili jednak po angielsku, to były te ciekawe czasy, gdy najbardziej ze wszystkiego imigrant bał się, by jego rodzinny język nie przeszkodził dziecku urodzonemu w USA w opanowaniu angielskiego i nie daj Boże nie zamknął przed nich żadnych życiowych i zawodowych szans.

Obracając się w środowisku emigrantów kobieta wiedziała jednocześnie, że raczej wyjątkiem było, by nawet te dzieci, które opanowały język rodziców porozumiewały się ze swoim rodzeństwem – również władającym dodatkowym językiem – inaczej niż po angielsku. Skoro moje córki mówią do siebie po polsku – jak nic musiały opanować język jeszcze przed przyjazdem do USA. Stąd jej niemal automatyczna asumpcja, że urodziły się poza USA. I nie mniejsze zdziwienie, gdy dowiedziała się prawdy.

Na pożegnanie, czego, nota bene, poniekąd się spodziewałam, usłyszałam od niej jeszcze jedno „standardowe” orzeczenie, jakie często słyszę z ust ludzi posiadających rodziców-imigrantów.

– Cudownie, że nauczyłaś ich swojego języka. Ja tak żałuję, że moi rodzice tego nie zrobili…

Czasy się zmieniły – co za wielkie szczęście i ulga! – i grono osób spozierających na dwujęzyczne dzieci spode łba węsząc kłopoty z przyswajaniem przez nie języka kraju, w którym żyją, topi się jak przysłowiowy śnieg na wiosnę.  Coraz więcej z nas, edukując się w temacie korzyści z dwujęzyczności, ma ambicje wychować pociechy tak dwujęczyznie jak się tylko da. Start z projektem „dwujęzyczne dziecko” też mamy dzisiaj ułatwiony. Ilość publikacji na ten temat, praktycznych porad, wymiany informacji między rodzicami na forach i w mediach społczenościowych jest imponująca, a prac neurolingwistów badających jak drugi język jest przyswajany i kodowany w ludzkim mózgu też prawdziwy wysyp, wystarczy odpalić google’a.

Niestety, choć my, rodzice, zmieniliśmy podejście do dwujęzyczności, nasze dzieci nie zawsze podzielają nasz entuzjazm i zapał, i pewne „problemy” w ich dwujęzycznym wychowaniu pozostają (póki co) uniwersalną plagą prześladującą nasze edukacyjne ogródki. Stonka największa z największych i o wyjątkowo wielkich gabarytach ma wytatuowane na pancerzyku pytanie: Co robić, by moje dziecko po odmarszu do przedszkola/szkoły nie przestało mówić do mnie po polsku? Pytanie naturalnie wynikające z powyższego brzmi zaś: co robić w domu, by utrzymać w dziecku motywację do dalszej nauki polskiego? Weekendowe lekcje w polskiej szkole, jeśli jest taka możliwość, nie zawsze tę motywację utrzymują. Stonka, o której mówię sieje największe spustoszenie w rodzinach OPOL (One Parent One Language, czyli Jeden Rodzic Jeden Język), czyli tam, gdzie dziecko otrzymuje drugi język tylko od jednego rodzica.

Pisałam już o tym kiedyś o tym, jak ważne jest zaangażowanie w dwujęzyczne wychowanie obojga rodziców, nie tylko tego, który przekazuje dziecku drugi język. Na mojej prywatnej liście pt. „100 porad dla dwujęzycznej rodziny OPOL” to zaangażowanie zajmuje pozycję bardzo blisko szczytu. Dlaczego?

Nikt już chyba dzisiaj nie kwestionuje postulatu, że w wychowanie dziecka zaangażowani być powinni oboje rodzice. Korzyści są ogromne dla obu stron, jakie – wystarczy otworzyć pierwszy lepszy z brzegu poradnik wychowania. Tymczasem – proszę pomyśleć – choć wychowanie dwujęzyczne to też przecież wychowywanie, jakże często pokutuje przeświadczenie, że stronami w nie zaangażowanymi jest dziecko i tylko jeden z rodziców! Pół biedy, jeśli drugi rodzic zachowuje się przyzwoicie i nie utrudnia pracy partnerowi. Zdarza się przecież i to, niestety, o wiele częściej niż sami chcemy się do przyznać, że nasz partner czy partnerka, zwłaszcza jeśli sami nie władają naszym językiem, z biegiem czasu zaczynają traktować nasze wysiłki wychowawcze jako swego rodzaju fanaberię, nasze zwariowane „hobby”, a nawet – nie maskują nim swojej irytacji.

Zanim przejdziemy dalej, proponuję, byście przyjrzeli się Państwo scence poniżej.  Rodzina OPOL znajduje się w parku nad stawem.

– Ten ptak, synku, nazywa się po polsku „łabędź” – mówi mama. – A tamten to żuraw.

– What are you telling him? – pyta tata. 

–  I’m telling him Polish names for „swan” and „crane” zwraca się mama do taty.

– Oh, OK – tata kiwa z aprobatą głową.

– A te zarośla tutaj to „szuwary” – mama wraca do przerwanej konserwacji z synem. – Potrafisz powtórzyć? Szu-wary.

– And now what are you talking about? – tata odzywa się zanim syn ma czas na odpowiedź.

– I’m teaching him „reeds” in Polish – odpowiada mama, ale w jej głosie słychać lekką irytację.

– Oh, I see – w głosie taty też pojawia się irytacja. 

– Could you stop interrupting us? – irytacja przybiera na sile.

– Sure. But I can’t help it. It’s our family walk and I don’t understand why can’t we all just speak English now/why do I need to feel left out ect…

Co czuje dziecko słysząc podobną wymianę zdań między rodzicami? Najprawdopodobniej, że rodzic, który nie posługuje się językiem mniejszościowym uważa ten język za coś, co psuje mu humor, plany, wyobrażenia na temat tego, jak chce spędzać czas ze swoją rodziną itd. Jak zinterpretuje tę sytuację? Że jedno z rodziców wcale nie chce, by ono, dziecko, uczyło tego drugiego języka!

Dlaczego tak pomyśli? Do około siódmego roku życia (zainteresowanych tematem odsyłam do publikacji o etapach rozwoju ludzkiego mózgu) dziecko funkcjonuje w świecie, w którym wyobraźnia i rzeczywistość często się ze sobą przeplatają i są uznawane za jednorodną materię rzeczywistości, z której składa się świat. Choć nasz maluch kojarzy znaczenie abstrakcyjnych pojęć, a takim jest także i „poliglotyzm”, nie jest w stanie naprawdę ich zrozumieć. Nie zrozumie, że dwujęzyczność przynosi mu wiele korzyści i warto być dwujęzycznym. Umiejętność abstrakcyjnego myślenia zacznie się powoli wykształcać i udoskonalać dopiero po wspomnianym 7-ym roku życia dziecka. Maluch swój stosunek do abstrakcyjnych pojęć buduje na podstawia dwóch rzeczy: emocji i obserwacji. Obserwując irytację taty na wspólnym spacerze i odbierając negatywne emocje przepływające między rodzicami, dziecko połączy swoją „dwujęzyczność” z negatywnym wspomnieniem, poczuciem dyskomfortu, a nawet – może siebie obwiniać za „psucie” atmosfery w domu! Nie są to wymarzone podwaliny pod jego dwujęzyczną edukację na przyszłość!

Wiemy skądinąd, że w każdym wieku dwujęzyczne dziecko o wiele chętniej będzie kontynuowało naukę drugiego języka, jeśli ma w związku z nim (a także ze wszystkim, co się z tym językiem wiąże, a więc: krajem, gdzie jesz używany, jego literaturą, historią, szkołą, gdzie się go naucza, ludźmi, którzy też się nim posługują itd.) pozytywne skojarzenia. Na te skojarzenia wpływa jednak nie tylko rodzic czy szkoła przekazująca dziecku drugi język, ale także właśnie rodzic, który się tym językiem nie posługuje! Postuluję wręcz, że to postawa tego drugiego rodzica może mieć absolutnie krytyczne znaczenie dla postawy, jaką przyjmie wobec swego drugiego języka nasze dziecko.

Wszystkim – i tym, którzy już są rodzicami dziecka wychowywanego dwujęzycznie w rodzinie OPOL, i tym, którzy dopiero planują takimi zostać – proponuję kilka rozwiązań, które warto wcielić w życie, by zmaksymalizować, jak mawia ekspert od dwujęzyczności i autor poradników Adam Beck, dwujęzyczne umiejętności naszych pociech:

  1. Sporządzić wraz z partnerem plan dwujęzycznego wychowania, swoisty „kontrakt” między wychowawcami dziecka. Na pierwszym miejscu w tym kontrakcie stoi kwestia ZAUFANIA. Jeżeli rodzic od języka większościowego nie zna języka mniejszościowego jest to wyzwanie nie lada i nie ma co liczyć na cuda. Nie unikniesytuacji, że będzie czuł się wyobcowany, bo nie będzie rozumiał, na jaki temat prowadzona jest rozmowa jego partnera z dzieckiem. Ale dla dobra dziecka i jego rozwoju językowego nawet wtedy powinien skoncentrować się na tym, by ufać drugiemu rodzicowi i wspierać jego pracę,  jednocześnie wysyłając do dziecka sygnały, że dwujęzyczność dziecka i dla niego jest priorytetem, że ją w zupełności popiera, jest do niej nastawiony entuzjastycznie. Jeśli pojawi się uczucie frustracji, absolutnie nie może go wyładowywać na dziecku.  Jeśli dwujęzyczne wychowanie przysparza rodzinie zgrzytów warto wrócić do kontraktu i go zmodyfikować wedle potrzeb/możliwości naszej rodziny (ważne! -z głową zimną i wyważoną, a nie rozpaloną emocjami), np. bardzo dkoładnie umówić się w kwestii organizacji czasu poświęcanego na posługiwanie się przez dziecko wyłącznie językiem mniejszościowym, kwestii nie przerywania rozmów dziecka z rodzicem od języka mniejszościowego itp.
  1. Rodzic od języka większościowego nawet jeśli nie posługuje się mniejszościowym powinien aktywnie zachęcać dziecko do nauki i pracynad językiem mniejszościowym, okazywać (i pokazywać to dziecku) dumę z faktu, że dziecko rozwija się w drugim języku nie mniej niż okazuje dumę np. z osiągnięć sportowych czy muzycznych dziecka. Rodzicielska pochwała, zwłaszcza z ust rodzica, który nie posługuje się drugim językiem nierzadko ma dla dziecko o wiele większe znaczenie niż wszystkie pochwały ze strony drugiego rodzica czy nauczycieli/krewnych/znajomych także posługujących się językiem mniejszościowym. Dzieci uwielbiają „umieć” coś, czego nie potrafi rodzic, a „zazdrość” ze strony tego rodzica (faktyczna bądź tylko udawaana) jest fenomenalną zachętą dla dziecka do dalszej pracy.
  1. Aktywnie komunikować otoczeniu(w przedszkolu, w szkole, na osiedlu), że nasze dziecko jest dwujęzyczne, że jesteśmy z tego dumni, a od innych oczekujemy wsparcia.  Jednocześnie, jeśli np. zdarzyłoby się (a wciąż zdarza, niestety), że nauczyciele w dziennej szkole dziecka (bądź przedszkolu) wyrażają jakiekolwiek obawy, iż dwujęzyczność wpłynie negatywnie na wyniki dziecka w nauce, nie bać się rozmów na temat dwujęzyczności. Najlepiej niech na rozmowy z nauczycielami chodzi rodzic od języka większościowego. Zyskujemy na tym podwójnie. Umacniamy w dziecku przeświadczenie jak ważna jest jego dwujęzyczność także dla rodzica nie posługującego się językiem mniejszościowym. Nauczyciele zaś – smutna prawda, ale prawda – szybciej przekonają się do argumentów, jeśli usłyszą je nie z ust emigranta, ale swego „ziomka”.
  1. Niech rodzic od języka większościowego rozmawia z dzieckiem na temat tego, czego nauczyło się w drugim języku, niech dziecko ma okazję „uczyć” swego rodzica, czytać mu, pokazywać, jak pisze itp. O historii Polski czy treści filmu traktującego o Polsce można rozmawiać z dzieckiem w języku większościowym, to też sposób na podtrzymanie w dziecku zainteresowania dla języka i kultury kraju, jaki reprezentuje, de facto więc – to też część dwujęzycznego wychowania!
  1. Jeśli jest to możliwe – niech rodzic od języka większkościowego też zainwestuje czas i siły w naukę języka mniejszościowego. To dla dziecka rodzaj motywacji, z jaką mało co może się równać!

 

Życzę Państwu sukcesów w dwujęzycznym wychowaniu, a jeśli mają Państwo pytania chętnie się z nimi zapoznam i odpowiem na nie elizas.mahoney@gmail.com

 

Eliza Sarnacka – Mahoney

Poprzedni artykułBądź kapitanem swojej duszy / Be the Captain of Your Soul
Następny artykułNo, to w drogę! czyli… Magda i Tomek na (coraz to) innym lądzie
Dziennikarka i pisarka, przeważnie mieszka w Kolorado, chyba że podróżuje. Współpracuje z mediami w Polsce oraz z Nowym Dziennikiem, autorka powieści, zbiorów ciekawostek i książek publicystycznych o Ameryce. Mama Natalii i Wiktorii, które każdego dnia utwierdzają ją w przekonaniu, że to, co niemożliwe jest jak najbardziej możliwe, trzeba tylko szczerze chcieć. Na portalu autorka rubryki “Przystanek Babel”.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj