Na Nowy Rok 2012 życzę wszystkim, by czuli się jak
w swoim kraju. Bez względu gdzie mieszkają!
To duże życzenia.
Dzisiaj przypomniało mi się pewne spotkanie.
Otóż w czasie jednej z imprez w amerykańskiej szkole, gdy poznany mężczyzna dowiaduje się, że jestem Polką, pędzi po swoją żonę.
Przyprowadza brunetkę.
– Ona jest z Polski – przedstawia swoją partnerkę.
– Cieszę się – mówię do niej po polsku.
– Miło mi – słyszę od niej, w moim ojczystym języku, bez żadnego akcentu.
– Świetnie, że jest tu jeszcze jedna Polka.
– Urodziłam się w Polsce i wyjechałam stamtąd, gdy miałam 10 lat – odpowiada. – Ale nie jestem Polką.
Okazuje się, że brunetka jest Niemką. Zrobiło mi się jakoś smutno.
Jak to jest z nami?
Rodzimy się w pewnym kraju, uczymy się języka, w którym porozumiewają się jego mieszkańcy.
Mamy stosowny paszport. Mieszkamy tam w czasie dzieciństwa, ważnego w rozwoju człowieka i ani trochę nie identyfikujemy się z tym krajem?
To tak, jakby żyć i wychowywać się w obcym kraju. Gdzie są wtedy nasze korzenie?
Nasze córki urodziły się w Nowym Jorku. Chodzą do amerykańskiej szkoły. Mówią po angielsku na co dzień. Wychowujemy je w domu, gdzie pielęgnujemy polskie tradycje. Ale robimy wszystko, by Kimberly i Natalie czuły się, że mieszkają w swoim kraju, w Ameryce. Dlatego też przyjechaliśmy do Waszyngtonu, by poznały smak stolicy.
Sprawa z poczuciem przynależności krajowej komplikuje się, gdy często zmieniamy miejsca osiedlenia. Pewnie, że teraz świat skurczył się, dzięki samolotom. Stajemy się obywatelami świata.
Ale dobrze mieć to uczucie, że mieszka się w swoim kraju.