12583898_841694539290170_1278761700_nWyobraźmy sobie schronisko, do którego trafiają nie psy i koty, ale ludzie. Nie, nie bezdomni. Bezpańscy. Ale nie tacy, którzy do nikogo nie należą, ale tacy, którzy przestali należeć przede wszystkim do samych siebie. Książka Mariki Krajniewskiej o nieco przewrotnym i wieloznacznym tytule „Schronisko” łączy w sobie elementy powieści psychologicznej, dramatu obyczajowego, ale i thrillera, prowadząc czytelnika przez meandry myślowe głównego bohatera do zaskakującego zakończenia. 

Łukasza albo, jak kto woli, Chemika poznajemy w momencie, kiedy stara się o pieniądze na badania naukowe, pracuje w schronisku dla zwierząt (kłamiąc, że bierze za to pieniądze, bo inaczej nikt by nie zrozumiał, dlaczego to robi) i boryka się z rodzinnymi problemami: matką alkoholiczką (która z braku osób chowających przed nią butelki zaczyna chować je sama i potem zapomina gdzie są), z którą łączy go właściwie już tylko domofon i siostrą Weroniką – narkomanką tkwiącą w toksycznym związku z chłopakiem, który odpowiada za jej uzależnienie. Chemika dręczy poczucie winy. Nie udało mu się zatrzymać ojca, który odszedł dawno temu (a prawdziwą i prawdziwie dramatyczną przyczynę odejścia Chemik poznaje za późno), nie jest w stanie odciągnąć matkę od butelki ani ocalić siostry zarówno przez uzależnieniem, jak i przed Pawłem – narkomanem, którego pocałunek z inną dziewczyną zaważy – i to dosłownie – na życiu Weroniki. Z gniewu i bezsilności Chemik uprowadza Pawła prosto z klubowej toalety, gdzie ten bierze właśnie kolejną działkę i więzi go w przybudówce przy schronisku dla zwierząt. Z czasem jednak inne uczucia biorą górę nad nienawiścią i Chemik zaczyna opiekować się Pawłem, zmuszając go do przeprowadzenia detoksu. Niebawem w „schronisku” w przybudówce zaczynają pojawiać się nowi „lokatorzy”, wszyscy pokroju Pawła. Chociaż nie robią tego z własnej woli…

Marika Krajniewska wpuszcza nas do głowy głównego bohatera i prowadzi przez meandry jego natrętnych, często sprzecznych myśli do zaskakującego i choć z pozoru tragicznego, to jednak otwartego zakończenia.

„Schronisko” jest niczym strumień świadomości; krótkie, poszarpane zdania, bardziej pomyślane niż wypowiadane a łapane szybko przez czytelnika odzwierciadlają zagubienie i zdezorientowanie głównego bohatera. Książka nie ma rozdziałów, a jedynymi sygnałami o zmianie czasu akcji jest informacja o porze dnia lub nocy. Z czasem jednak możemy się domyślić, że to czas odpowiadający jedynie przepływowi myśli w głowie bohatera, gdzie zaciera się granica między dniem, kiedy – jak mówiła matka – rozwiązują się problemy a nocą. Dla niego czas problemów i czas ich rozwiązywania zaczyna się coraz bardziej zacierać. Wszystkie wydarzenia przefiltrowane są przez postać Chemika i tylko tak możemy je poznać i zrozumieć. „Schronisko” staje się tym samym studium uzależnienia, które nie zawsze umiemy nazwać po imieniu. Bo spod uzależnienia od narkotyków czy alkoholu wyziera inny nałóg – głód drugiego człowieka. Bohaterowie – uzależnieni czy nie, wszyscy bez wyjątku – zachowają się jak bezpańskie psy. Szukają sobie miejsca, ale przede wszystkim chcą odnaleźć siebie. Mimo że tak naprawdę wciąż uciekają od siebie samych. Bo, jak się okazuje, potrzebne jest schronisko nie tylko dla bezpańskich psów, ale także dla bezpańskich ludzi. Jest nim – jak pokazuje nam Krajniewska – drugi człowiek. Kto konkretnie? To już tak naprawdę jeden pies…

 

Karina Bonowicz

Dzięki uprzejmości Wydawnictwa „Papierowy Motyl”

Poprzedni artykułAre your ancestors among the signees of the 1926 polish collection? Wouldn’t it be wonderful to be able to check that?
Następny artykułWystawa Agnieszki Pietrzykowskiej „Dekonstrukcja pod różową pianką”

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj