Odeszła malutka M. ze zdiagnozowanym zespołem Edwardsa. Zespołem śmiertelnych genetycznych wad. Nie doczekała sześciu miesięcy. Tylko 10 procent dzieci z tym zespołem dożywa roku.
Nie tak dawno pisałam o malutkiej, o radości jaką daje, o zagrożeniu jaki budzi jej choroba. Rodzice i najbliższa rodzina nazywali ją „naszym cudem”, przeżywając walkę o jej życie od momentu postawienia diagnozy, jeszcze pod sercem mamy, do ostatniego tchnienia dziecka.
Cieszyli się każdą chwilą przeżytą z malutką. Mieli świadomość niebezpieczeństwa jej życia. Liczyli się z jej odejściem. Jednak tej myśli nie chcieli do siebie dopuszczać.
Dziewczynka złapała jakąś infekcję. Dostała kataru, przestała jeść. Potrzebna była pomoc szpitalna.
Po kilku dniach pobytu w szpitalu, gdy wydawało się, że przeziębienie minęło, doszło do załamania choroby.
Przyplątały się problemy z oddychaniem, dziecko nie mogło spać. Krzyczało. Zmarło na rękach rodziców podczas snu przy melodii z ulubioną pozytywką.
Żadne słowo nie jest w stanie wyrazić dramatu przeżywanego przez rodziców i babcię. Gdy w słuchawce usłyszałam zapłakany głos koleżanki, wiedziałam, że nastąpiło najgorsze. Jeszcze dwa tygodnie temu asystowałam przy malutkiej, podziwiałam oddanie mojej koleżanki.
Wszystko się skończyło. Nie będzie już biegać po zabawkarskich sklepach w poszukiwaniu odpowiedniej zabawki dla wnuczki. Nie będzie nasłuchiwać telefonu od syna i synowej proszących ją o pomoc przy malutkiej. Nie będzie zachwycać się jej gaworzeniem i reakcjami na muzykę i śpiew. Wszystko ucichło.
Współczułam rodzicom, którzy w ostatnich dniach życia córeczki nie opuszczali jej ani na moment.
Cały czas byli w szpitalu. Nosili dziewczynkę na rękach, żegnając się z nią.
Babci przy śmierci wnuczki nie było. W połowie nocy wróciła ze szpitala do domu, żeby zmienić ubranie
z zamiarem powrotu do wnuczki.
Nie mogłam zostawić koleżanki samej. Na początku roku zmarł jej mąż, teraz wnuczka. Jakie słowa mogą pomóc? Jakie gesty mogą wesprzeć? Po prostu byłam z nią.
Msza żałobna odbyła się w parafii św. Dominika przy ul.Dominikańskiej 2. Biały habit ojca dominikanina,
w centrum stała mała biała trumienka przystrojona białymi kwiatami. Obok trumienki umieszczono zdjęcie malutkiej ze słodkim spojrzeniem.
Nigdy dotychczas nie uczestniczyłam we mszy żałobnej dziecka.Tym bardziej takiej kruszynki. Mimo południowej pory, do kościoła, obok członków rodziny, licznie przybyli przyjaciele rodziców M. Nabożeństwo wyciskało łzy. Słowa pociechy i otuchy skierował do rodziców i innych żałobników celebrujący mszę ojciec dominikanin . Tęskna pieśń Ave Maryja grana na skrzypcach ściskała za serce. Potem smutny marsz na pobliski cmentarz. Małą M.w trumience niósł na rękach pracownik zakładu pogrzebowego.
Została pochowana w towarzystwie podobnych do siebie aniołków, dzieci żyjących zaledwie dzień, tydzień czy kilka miesięcy. Cmentarz nad Dolinką znajduje się na trasie wiodącej do pracy mamy M.
Rodzice i babcia planują napisanie książki o życiu M, ich zmaganiu z jej śmiertelną chorobą.
Bożena Chojnacka