Tak właśnie żyjemy od ponad roku. Przyjmujemy do wiadomości restrykcje i obostrzenia sanitarne. Stosujemy się do nich. Paraliżują lękiem kolejne fale epidemii oraz pojawiające się nowe ogniska śmiercionośnego wirusa. Z nieufnością poddajemy się szczepieniom, słysząc, że większe jest ryzyko zachorowania na ciężki przebieg cowid niż czekające nas powikłania po zaszczepieniu. Jakie jest mniejsze zło? Komu wierzyć, skoro tak dużo niepewności i znaków zapytania?

Wielu z nas straciło radość życia, motywację do jakiejkolwiek aktywności. Rozum podpowiada, żeby bronić się przed pesymistycznym nastrojami. Najlepszym ratunkiem jest rzucenie się w wir pracy, ale co maja robić emeryci skazani na izolację? Rozwój zakażeń pozbawił ich obowiązku i płynącej z niego radości opieki nad wnukami. Córki i synowie chronią swoich starzejących się rodziców przed zakażeniem. Dostarczają im zakupy pozostawiając je pod drzwiami  mieszkań. Odwiedziny i wizyty przenoszą na bezpieczniejsze czasy. Pozostają  telefony i rozmowy w sieci, ale  to nie to  samo co dotyk, spojrzenie oczu, bliska obecność. Wielu seniorów odeszło, ale umierają też ludzie w sile wieku. Dzwony rozlegające się z pobliskiego kościoła i melodie pogrzebowe zbyt często roznoszą się po osiedlu, powiadamiając o odejściu kolejnej osoby. Rośnie liczba zmarłych parafian. Czasami brakowało miejsca na powieszenie klepsydry, zawiadamiającej o dacie śmierci, dniu pożegnania zmarłego i odprowadzenia jego ciała na cmentarz. Są to informacje bardzo smutne i przygnębiające. Ale też docierają do nas informacje o ozdrowieńcach.  

Dostała drugie życie 

Ta opinią przekazał lekarz, diagnozując pokonanie wirusa. Do szpitala w stanie ciężkim trafiła 18 marca w Niedzielę Palmową. Powróciła do domu za niecałe dwa miesiące. Karetką odwieziono ją do domu. Straciła władzę w nogach. Zaledwie kilka dni przed wypisem uniosła się z łóżka na drżących nogach, o zrobieniu choćby jednego kroku nie mogło być mowy. Na oczach leżących z nią w jednym pokoju pacjentek szpitala stawała na nogi. Przerażała ją perspektywa  kalectwa. Ostatnie dni pobytu na oddziale szpitalnym spędziła ze słuchawką przy uchu. Szukała możliwości znalezienia miejsca w jakimś ośrodku terapeutycznym. W żadnym, do którego dzwoniła nie było miejsca. Takich przypadków jak ona, utraty siły w nogach, doświadczali inni pacjenci. Najgorsze, z czym nie mogła się oswoić, była świadomość kalectwa. Przeżyła cowid. Mniej szczęścia miał jej mąż, którego wirus pokonał wkrótce po przywiezieniu do szpitala. Ona w tym czasie walczyła o życie. Borykając się ze swoimi problemami zdrowotnymi, chorymi nerkami, astmą, cukrzycą, problemami z oddychaniem, męczącym kaszlem, dodając do tego niedowład nóg, nie miała kiedy przeżywać żałoby po mężu. Własny ciężar choroby, który dźwigała przy pomocy oddanych siostrzenic, odsunął na plan dalszy nagłe odejście męża. A może po prostu zabrakło już siły. Wypłakała tyle łez. Pokłute, ubarwione sińcami ręce, nogi, brzuch, wzbudzały litość i ten niedowład. Wcześniej dokuczał straszliwy kaszel, duszności. Opuszczała kolejne oddziały, zmieniała kolejne łóżka, kaszel nieco ustępował, ale tygodnie leżenia wyssały z niej siły. Na szczęście pozostała wola walki  o przetrwanie. Tym imponowała innym pacjentom ze szpitalnej sali.                               

Przebrnąć przez oddział ratunkowy (SOR)

Podczas drugiej tury pandemii tysiące ludzi zarażało się wirusem, setki dziennie umierały. Szpitale zapełniały się, ubywało aparatury ratującej życie. W tej sytuacji osoby z mniejszymi objawami choroby szpitala bały się jak ognia. Ratowali się lekami i żyli nadzieją, że lada dzień będzie lepiej. Gdy tylko liczba zarażonych zaczęła maleć, na oddziale ratunkowym szpitala zrobiło się tłoczno. Od wejścia do szpitala, do momentu trafienia na oddział, upływały długie godziny. Jedna z pacjentek oddziału kardiologicznego spędziła osiem godzin, czekając na swoją kolejkę. Osoby zaszczepione miały nieco prościej, ale ci bez szczepienia, najpierw przechodzili test. Często odsyłano ich do domu, by zgłosili się następnego dnia. Po załatwieniu wszystkich formalności papierkowych trzeba czekać na lekarza danego oddziału, na który mieliśmy skierowanie. Tego dnia najwięcej pacjentów przybyło na oddział kardiologiczny. Była przewaga mężczyzn z różnymi przypadkami zaburzeń serca. Nieliczni mieli skierowanie na onkologie i oddział wewnętrzny. Nerwową atmosferę przedłużającego się czekania, najpierw na lekarza, potem na kogoś z oddziału, żeby dotrzeć na miejsce, pogłębiały ogłoszenia straży szpitalnej informującej o zamykaniu przejść na korytarzach i przy windach z racji przewożenia chorego na Covid. Docierała do nas świadomość, że weszliśmy w codzienność życia szpitalnego. I było to przygnębiające.                                     

Sercowcy i cukrzycy

Wreszcie oczekiwana pomoc na dotarcie na oddział. Siódme piętro. Po prawej stronie od wejścia chorzy w poważnym stanie, w tym także chorzy na covid. Po lewej wszystkie inne przypadki chorób i zaburzeń serca. Na korytarzu pacjenci. Trzeba znaleźć jakiś kącik, żeby poczekać na swoja kolejkę. I tak dzieje się od rana od rana. Od jednej kolejki do drugiej. Do wszystkiego można przywyknąć. Najważniejsze, żeby coś pomogli, żeby to serce zaczęło bić regularnie. Niby mówi się, że arytmia, to taka dość powszechna choroba. Może i tak, ale wcale nie tak łatwo się z nią żyje. Przede wszystkim brakuje siły, aby przemierzyć jakiś odcinek albo wykonać w ciągu dnia ileś czynności. Jedna z kobiet przypomina okres w swoim życiu, kiedy dziennie przemierzała po 10 kilometrów, lubiła ten rodzaj sportu. Nie mogła namówić męża, żeby wybierał się na marsze razem z nią. On wolał siedzące życie. Jednak, gdy szczęśliwie przeżył zawał, nabrał ochoty do spacerów, ale wtedy żona z powodu migotania przedsionków, nie mogła mu towarzyszyć. Ucisk w piersi, brak tchu uniemożliwiał aktywny ruch. Cała nadzieja w kardiowersji. Podobny zabieg czekał mężczyznę z rannej kolejki. Będzie to już jego trzecie podejście. Po drugim  zabiegu miarowy rytm serca trwał zaledwie tylko 20 minut.

Popołudniu zwolniło się łóżko w jednej z sal. Można było z korytarza przenieść się do pięcioosobowej sali. Gdy weszłam, od razu chciałam uciec. Patrzyły na mnie cztery kobiety, przerwały rozmowę, aby mi się przyjrzeć. Ze swojej domowej samotni wkraczam do sali z czterema rozgadanymi paniami. Prym wodzi jedna z nich. Po chwili opuszczam salę, musze się gdzieś schronić, potrzebuję spokoju. Nie mam wiele możliwości. Na korytarzach ruch, z sal dochodzą głosy rozmów, w pokoju gospodarczym salowe odpoczywają, posilając się kanapkami. O ciszy i spokoju muszę zapomnieć na kilka dni. Po powrocie do pokoju włączam się do rozmowy, nie chcąc uchodzić za dziwaczkę. Dobra decyzja, bo panie zdążyły mnie już zaszufladkować. Ujęła mnie ich troska o leżącą w sali chorą, która cudem przeżyła Covid, ale nie może wstać, zdana jest na opiekę personelu oraz innych pacjentek. Jej historia powtarzana kilkakrotnie wyciska łzy. Kobieta dostała drugie życie, straciła męża. Covid  dokonał spustoszenia w jej organizmie, pozbawił władzy w nogach i każda z pań chce zrobić dla niej cos dobrego: poprawić poduszkę, podać butelkę do picia, poprosić pielęgniarkę.

Każda z pań ma swoją własną historię. Słucham opowieści o różnych schorzeniach. Szpitalne pogaduszki przerywają pielęgniarki przynoszące leki, badające ciśnienie i temperaturę ciała, pobierające krew, podłączające kroplówki. Szpitalna rzeczywistość powoduje, że stajemy się sobie bliskie, rodzi się współczucie i chęć udzielenia pociechy. Czekamy na dzień opuszczenia sali szpitalnej. Dla jednych są to tygodnie, inne spędzają kilka dni, a chora, która szczęśliwie przeżyła Covid, nie opuściła szpitala od prawie dwóch miesięcy. Szmat czasu. Dlatego z radością odnotować trzeba fakt zmniejszającej się liczby zakażeń. Nie można jednak lekceważyć niebezpieczeństwa i nadal chronić się przed zakażeniem i przenoszeniem wirusa. Nie warto zgrywać bohaterów, którym nic nie grozi. Walka z wirusem jeszcze się nie zakończyła.

.

Bożena Chojnacka

Poprzedni artykułPuść wodze fantazji. Zostań swoim bohaterem, czyli o grach fabularnych.
Następny artykuł„Nasze dzieci uczą się w niedzielę” – korespondencja z Denver

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj