Zaczynam tęsknić za Ameryką. Nie jest to tylko tęsknota za moimi najbliższymi: córką, wnukami, przyjaciółmi. Brakuje mi klimatu tego kraju. Brakuje prywatnosci. W mojej Ostrołęce wszyscy wszystko muszą wiedzieć. Są wścibscy. Wszędzie wtykają nos. Dzwonią do drzwi bez uprzedzenia. Odwiedzają, kiedy mają na to ochotę, nie bacząc czy jest to dobry czas dla odwiedzanego.
Brakuje mi optymizmu i entuzjazmu. Moje ponad osiemdziesięcioletnie koleżanki
z kościoła św. Rity z Rochester nigdy nie opowiadały o chorobach i nieszczęściach i zawsze były uśmiechnięte. Tutaj na każdym kroku słyszy się narzekanie. Czasami muszę uciekać od ludzi, bo zamęczają mnie opowiadaniem o operacjach i różnych chorobowych przypadłościach.
Brakuje mi też szczerych pozdrowień mijanych na spacerze obcych ludzi. W moim mieście trzeba się dobrze znać, żeby się pozdrowić czy wyrazić jakieś miłe słowo.
„Dobrze, że znamy się z kościoła, to mogę z panią trochę porozmawiać” – rozczula mnie szczerością emerytowana nauczycielka z bloku. – „Gdyby nie to, nie śmiałabym zaczepić pani. Tu nie ma z kim rozmawiać” – żali się.
Brakuje mi papieru Bounty, którym można było dobrze wytrzeć kurze. Ten, który kupuję, wcale nie najtańszy, rwie się i jest mało przydatny.
Gdy byłam w Ameryce, krążyło powiedzenie, że kto zagościł w tym kraju, zawsze będzie do niego tęsknił. Jest to podobno przekleństwo Indian. Nie wiem, czy jest to prawdziwe, ale wiem, że gdybym mogła, natychmiast przekroczyłabym ocean.
Nie znaczy wcale, że w Polsce, a ściślej w Ostrołęce, czuję się źle. Przeciwnie. Jest orzeźwiajacy, słoneczny poranek. Z okna mojej sypialni widzę dorodne zielone drzewa iglaste i spacerujące po pożółkłej od upałów trawie stadko wron. Śpiew ptaków przycisza odgłosy trzepanych dywanów i pracujących narzędzi. Sąsiedzi wymieniają okna, drzwi, prowadzą różne domowe przeróbki.
Z kolei z okna kuchni obserwuję każdego poranka budzącą się do życia naszą małą mieszkaniową wspólnotę. Młodzi idą do pracy. Większość jest zmotoryzowana, niektórzy mają nawet po dwa samochody. Parking jest zapchany.
Do pomocy pracującym rodzicom włączają się dziadkowie. Jest to powszechne zjawisko w moim mieście. Prowadzą swoje wnuczęta do przedszkoli albo idą z nimi na spacer. Te młodsze śpią trochę dłużej i na zewnątrz wyprowadzane są nieco później. Podziwiam dziadków z mojej klatki, którzy każdego dnia oboje niańczą małego wnuczka. Babcia poprawia czapeczkę przy asyście dziadka, który majstruje coś przy dziecięcym wózeczku. Przepiękne i wzruszające przykłady miłości, poświęcenia, oddania. Tacy są ci dziadkowie.
Kocham moje miasto. Gdziekolwiek dotrę w swoich wędrówkach w poszukiwaniu ciekawych ludzi oraz zwyczajnej codzienności, nie ukrywam tego uczucia przywiązania do miasta mojej młodości, miasta lat szkolnych, pierwszej pracy, narodzin mojej córki.
W ostrołęckiej galerii spotykam podobną sobie entuzjastkę. Wiem, że w Ameryce jest sporo ostrołęczan. Zachęcam naszych krajanów, żeby nie bali się powrotu, jeśli noszą się z takim zamiarem.
Otrzymuje katalog z pleneru malarskiego, zerkam na wyeksponowane obrazy i obiecuję napisać o galerii
i artystach z nią związanych. Nie zapominam wspomnieć o naszej polonijnej stronie. Podaję jej adres internetowy.
Odwiedzam pobliską cukiernię znaną jeszcze
z moich lat szkolnych.To u Leszczyńskiego kupowaliśmy pierwsze lody tuż po pochodzie pierwszomajowym. To tutaj rozkoszowalismy się ciastkami: ptysiami, bezami, bajaderkami. Przez lata cukiernia dobrze prosperowała. Teraz jest konkurencja i do Leszczyńskiego przez sentyment i przywiązanie przychodzą starzy Ostrołęczanie. Ale tych, niestety, jest coraz mniej. Odchodzą do wieczności.
Jaki będzie dalszy los tej popularnej niegdyś cukierni?
Takich miejsc z mojej młodości jest coraz mniej. Ciągnie do nich serce, ale lata doświadczeń i przeżyć doznanych w kraju za oceanem powodują, że również lgnie do nich serce. Taki to już los emigranta podzielonego między dwa kraje, dwie swoje ojczyzny.
Bolą mnie wszystkie nieprawdziwe historie, które Polacy opowiadaja sobie, żeby poprawić samopoczucie. Opowiastki o domach, które można jedną nogą zburzyć i podobne temu historie. Nie zawsze mogę interweniować, ale zawsze jest mi przykro, gdy coś takiego słyszę.
To wszystko przez tych Indian.
Bożena Chojnacka