Władysław Zaorski, uznany i ceniony mistrz zegarmistrzowski, nazywany wśród bliskich Sławkiem, jest moim znajomym z lat licealnych. Pamiętam go jako ciemnookiego chłopaka grającego na gitarze. Pamiętam też, że był dumny ze swojego szlacheckiego pochodzenia.
Urodził się w Chrostowie. Niegdyś wieś ta nosiła nazwę Okolica Szlachecka Chrostowo. Wieś tą zamieszkiwało w przeszłości 45 szlachciców. Zaorscy herbu Lubicz zajmowali się uprawianiem ziemi,ale w rodzinie byli także urzędnicy. Był też aktor. Tata Sławka uczył się w Warszawie na szofera, ale w rezultacie osiadł na wsi, żeby prowadzić gospodarstwo, bo taka była rodzinna potrzeba.
Próbuję dotrzeć do źródła zainteresowań mojego dawnego kolegi. Dlaczego został mistrzem zegarmistrzostwa? Już ponad 40 lat ślęczy nad naprawami i dorabianiem części do zegarów. Imię Władysław, jako dziecko Władysławek, oraz zdolności techniczne i smykałkę do majsterkowania odziedziczył po tacie. Uzyskał dyplom technika aparatury kontrolno – pomiarowej i automatyki. Rozpoczął pracę w Olsztyńskich Zakładach Opon Samochodowych ”Stomil”, zaś szlify mistrza zegarmistrzowskiego zdobywał przez lata.
„To był wolny, wieloletni proces. Uczyłem się, podpatrywałem, dorywczo pracowałem u zegarmistrzów, wykonując dla nich zlecone roboty” – wspomina. – „Cech Rzemiosł Różnych uznał moje kwalifikacje na podstawie zdobytego wykształcenia. To pozwoliło mi na otwarcie własnego zakładu. Najpierw prowadziłem go na pół etatu, potem już na cały etat”.
Przygoda z zegarami
Ten zegar stary gdyby świat
Kuranty ciął jak z nut
Zepsuty wszakże od stu lat
Nakręcać próżny trud
Lecz jeśli niespodzianie
Ktoś obcy tutaj stanie
Pan zegar, gdy zapieje kur
Dmie w rząd przedętych rur
Dziś zbudzi cię koncercik taki
Boisz się? Nie? Zażyj tabaki!
Ta wspaniała aria z opery „Straszny Dwór” Stanisława Moniuszki w wykonaniu wybitnego pieśniarza Bernarda Ładysza wtapia się w klimat mody z lat siedemdziesiątych. Kiedy to zrodziła się potrzeba zbierania staroci. Tej modzie poddał się także bohater niniejszej opowieści. Sławek z żoną Krystyną zaczęli interesować się starociami. Powracały wspomnienia z przeszłości, z odwiedzin najbliższych krewnych. Przypomniał sobie z dzieciństwa duży, ozdobny zegar wiszący na ścianie w domu cioci. Odwiedził ją z zamiarem pozyskania tego zegara. Niestety, siostra taty pozbyła się bezużytecznego sprzętu, ale ostudziła rozczarowanie bratańca informacją, że podobny zegar mają jej sąsiedzi i chcą za niego 100 złotych. Doszło do transakcji i Sławek stał się właścicielem starego zegara. Przywrócił go do życia. Ozdobny zegar zaczął przywoływać przeszłość, wybijając jak niegdyś pojedynczymi dźwiękami godziny i półgodziny. Pierwszy zegar został naprawiony. Po nim przyszły kolejne.
Sławek zyskiwał uznanie środowiska, rósł też w oczach ojca, który nie ukrywał dumy z syna kolekcjonera i złotej rączki. Równolegle z pracą na etacie rozpoczął naprawianie zegarków. Tak hobbistycznie, nie traktował otrzymywanych zleceń jako głównego źródła dochodu. Miał przecież stałą pracę. Naprawiał zegary na piątym piętrze mieszkania w bloku. Po czterech latach postanowił otworzyć własny zakład. Poddał się także egzaminowi czeladniczemu, a potem mistrzowskiemu. Przez 15 lat był członkiem komisji egzaminacyjnej.
”Uprawnienia zegarmistrzowskie kiedyś były w cenie, zwłaszcza u naszych zachodnich sąsiadów -przywraca fakty z lat minionych. Dzisiaj jest inaczej. Zegarmistrzostwo zaliczyć można do zanikających zawodów.”
Zegar jak domownik
„Tykanie tworzy klimat. Zegar jest jak członek rodziny, jak domownik” – charakteryzuje swoje przywiązanie fachowiec z Olsztyna. – „Ale zegar powinien mieć jednego pana. Ta jedna osoba powinna przy nim chodzić, bo podobno, gdy są dwie, to już nie do końca wszystko dobrze funkcjonuje.”
W rodzinnym domu Sławka za nakręcanie zegara odpowiadał tata.
”Do dziś mam przed oczami obraz swojego taty, który w każdą niedzielę przystawiał do ściany krzesło, brał gazetę, kładł ją na to krzesło i wchodził nakręcać zegar. Taki rytuał towarzyszył mi przez lata” – wspomina.
Pamiątka po powstańcu warszawskim
W unikalnych zbiorach mistrza Zaorskiego z Olsztyna, stolicy Warmii, podziwiać można zegar z 1750 roku, który wciąż działa. Inny ma ponad 100 lat i jest arcydziełem sztuki zegarmistrzowskiej. Kolejny, pamiątkowy unikat to kieszonkowy zegarek, który należał do uczestnika powstania warszawskiego. Jego właściciel poległ w walce zakopany w pośpiechu gdzieś na warszawskim skwerze, miejsca pochówku poległych powstańców. Dopiero po zakończeniu wojny wydobyto ciało powstańca. Rodzina, znając zdolności Sławka oraz jego zamiłowanie do zegarów, ten pamiątkowy czasomierz przekazała panu Zaorskiemu.
Mistrz może poszczycić się posiadaniem oryginalnych wskazówek ratuszowego zegara. W latach osiemdziesiątych przyjaciel, który opiekował się zegarem na ratuszu, wymienił w nim zardzewiałe wskazówki. Miały iść na złom. Były trzy komplety, zegarmistrz zrobił z nich jeden, który trzyma do dzisiaj. Fachowiec z Olsztyna kolekcjonuje zegary. W domu ma kilkaset okazów. Nie wszystkie działają, bo na ich nakręcanie potrzeba czasu, a tego brakuje Sławkowi. Im dłużej pracuje, tym więcej ma pracy. Często ma już dość, czuje się wyczerpany, przysłowiowo, jak wyżęty przez wyżymaczkę, ale klienci nie pozwalają na odejście, nie ma serca im tego zrobić.
Zanikający zawód
Zdaniem Sławka tradycyjne zegarmistrzostwo przeżywa obecnie ogromny kryzys. Zegarmistrz jest pod presją ceny. Na rynku można kupić zegarek japoński lub chiński za 30 złotych. Klient przychodzi do zakładu, żeby wymienić pasek. Wybiera najczęściej taki za 50 złotych. Zaczyna się narzekanie. To jest denerwujące, bo jak można postawić znak równości miedzy towarem chińskim, a mozolną praca zegarmistrza?
„Zawód zegarmistrza przypomina sytuację kowali na wsi. Ten zawód wyginął. Na wsiach nie ma kowali. Czy podobny los spotka zegarmistrzów? Mój rozmówca przywołuje stary przebój Marii Koterbskiej. Starszy rocznik pamięta tą wpadającą w ucho piosenkę pt: ”Parasolki, parasolki.” Mottem starego przeboju jest sytuacja kramarza zasiadającego na rynku i zachęcającego przechodniów do zakupu kolorowych parasolek. Ludzie nie zwracają uwagi na zachęty kramarza do momentu, aż w miasteczku spadnie deszcz, a zmoczeni ludzie szukają parasoli, żeby zasłonić się przed deszczem. Wtedy przychodzi refleksja, że przez swoją krótkowzroczność pozwolili kramarzowi na zwinięcie biznesu.
„Oby sytuacja nie powtórzyła się z zakładami zegarmistrzowskimi” – przestrzega fachowiec z Olsztyna.
„Takie miejsca jak zakład p. Zaorskiego wkrótce będą tylko wspomnieniem. Nie pozwólmy na to” -pisze jeden klientów wysoko oceniający pracę olsztyńskiego mistrza.
Sławek należy do bohaterów wykonujących ginące zawody. Jedne profesje przetrwają zmiany, inne, zapomniane znikną na zawsze. Według Związku Rzemiosła Polskiego mamy w kraju ponad 100 zawodów rzemieślniczych. Zaledwie niewielki procent z nich jest rozpoznawalny na rynku.
.
Bożena Chojnacka