„Zróbmy wspólne zdjęcie, żeby uwieńczyć nasze spotkanie” – proponuje najmłodsza z naszej szóstki, filigranowa mieszkanka stolicy. Za chwilę nastąpi chwila pożegnania. Jesteśmy wzruszone. Schodzimy do małej kaplicy w klasztorze Misjonarzy Świętej Rodziny w Bąblinie. Stajemy u stóp ołtarza. Uśmiechamy się, obejmujemy w geście zażyłości. Rozpiera nas radość. Czujemy, że serca nasze biją tym samym rytmem.

Spotkałyśmy się zaledwie 10 dni temu. „Wtedy wszystko było takie obce, sztywne. Czułam się zagubiona. Miałam watpliwości, czy była to dobra decyzja przyjazdu tutaj.” – wspomina młoda mężatka, która po raz pierwszy od ślubu rozstała się z mężem.

Nie zdawałyśmy sobie sprawy, jak ważna dla niej była nasza obecność przy stole. A. dużo mówiła, dzieliła się swoimi przeżyciami. Dopiero niemal w ostatni dzień rekolekcji, podczas świadectw, wyszło na jaw, jak trudne problemy skrywała przed światem.

Nie tylko ona przyjechała do Bąblina, żeby zrzucić z siebie ciężary. Dotyczy to każdej z nas. I chociaż na oko wydawać by się mogło, że wszystko w naszym życiem jest „ok”, tak naprawdę nie było.

„Kocham ludzi. Interesują mnie ich przeżycia, opinie, sądy.” – myślałam intensywnie, przeżuwając dokładnie, bo tak jest zdrowo dla organizmu, podane przez panie z kuchni surowe sałatki warzywno – owocowe. Obserwowałam moje sąsiadki z lewej i prawej, oraz te siedzące naprzeciwko mnie.

Nie popełniłam ponownie błędu z pierwszej tury rekolekcji. Siadłam wówczas przy stole jako ostatnia. Moimi sąsiadami było małżeństwo zajęte głównie sobą. Na przeciwko zaś siedział mężczyzna, który miał napisane na twarzy: „zostawcie mnie w świętym spokoju”.

Tak też było. Nieśmiało prosiłam, aby był uprzejmy podać mi półmisek z gorącymi warzywami. Gdy starałyśmy się być dla niego uprzejme i troskliwe, kwitował te nasze zabiegi niezbyt grzeczną uwagą: „po co to całe zamieszanie”.

A jednak i w tym mężczyźnie coś pękło. Dał to odczuć w ostatni dzień pobytu.

Wracam jednak do moich pań z drugiej części rekolekcji. W połowie pobytu nawiązała się między nami więź. Rozmawiałyśmy, prawiłyśmy sobie komplementy, wymieniałyśmy się przepisami dobrych potraw. Przez dziesięć dni byłyśmy na diecie. Kawa, ciasteczka, chrupiące bułeczki, kotleciki, były nie dla nas, ale przyjemnie było posłuchać o pieczeni wkładanej do „rękawa” z folii i posypanej aromatycznymi ziołami. Moja sąsiadka była znawczynią ziół do różnych potraw. Nie rozstawała się też z czosnkiem. Gdy już w połowie pobytu przeszła na soki, również dodawała do nich czosnek i zioła. Filigranowa E. do smaku dodawała chrzan. Jego moc objawiała się łzami płynącymi po jej policzkach.

E. i G. zachowywały się jak matka z córką. Były nawet do siebie podobne, chociaż nie były rodziną. Spotkały się przypadkowo. Ich więź dowodziła prawdy, że nie ma przypadków. Panie dzieliły wspólny pokój. Obie o ładnych rysach i zgrabnych sylwetkach. „Po co im dieta” – myślałam, patrząc na nie.

Diety nie potrzebowała też siedząca obok nich Z. o filmowym uśmiechu i garniturze pięknych zębów.
Ta dziewczyna zaskakiwała nas swoimi reakcjami. Ona spośród naszej szóstki była najbardziej tajemnicza.
Dlatego zdziwiła mnie swoim podziękowaniem za przysługę, którą jej wyświadczyłam. „Zachowałaś się jak mama.” – dziękowała mi. A cóż takiego zrobiłam? Pomogłam w odmówieniu modlitwy różańcowej. Dla Z. była to bardzo ważna sprawa.

Nigdy nie wiemy, w czym możemy ulżyć drugiemu człowiekowi. A że nosimy w sobie zranienia i bóle, dowodziły chwile spędzone na Adoracji Najświętszego Sakramentu. O jego sile, mocy i skuteczności w oczyszczaniu naszych serc świadczyły łzy. Wylaliśmy ich sporo, ale to przyniosło ulgę.

Nie odniosłam „sukcesu” w próbie pomocy innj dziewczynie z naszej szóstki. Cały czas pobytu pieczę nad nią sprawowała J., ta od czosnku i przypraw. Okazało się, że jest osobą kompetentną do zajmowania się trudnymi przypadkami ludzkimi. B., naprawdę śliczna i zgrabna, miała chyba największe z nas wszystkich problemy. Nic nie mówiła podczas posiłków. Jedynie uśmiechała się niepewnie. Może i do niej uśmiechnie się los?

W programie rekolekcji było dużo spotkań z misjonarzem Radkiem. Ten charyzmatyczny kapłan głosił nauki
o tym, jak mamy kochać ludzi, odpowiadając tym samym na miłość Boga, który nas ukochał pierwszy.

Napełnieni bogactwem tej miłości nie mogliśmy być obojętni na drugiego człowieka.

Będzie nam o tym przypominać bąblińska fotka.

Bożena Chojnacka

Poprzedni artykuł„Antybiotyk na… tycie”
Następny artykuł„Londyńska fascynacja”, Miłosz, lat 13. Praca nadesłana na konkurs “Miejsce, które musisz zobaczyć!”.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj