20151012_114844_resized

 

Zawsze po powrocie z  podróży za ocean padam na kolana przed obrazem Matki Boskiej Nieustającej Pomocy, dziękując za jej opiekę i wstawiennictwo.

Mam za co wyrażać swoją wdzięczność. Przemierzyłam tysiące mil, odwiedziłam Nowy Jork,  Rochester, Palm Coast na Florydzie, Portland w stanie Oregon, Longview w stanie Washington. Ponad trzydziesci godzin spędziłam w pociągu. Amtrakiem podróżowałam z Rochester do Jacksonwille na Florydzie. Odlatywałam i przylatywałam na  lotniska w Daytonie, Charleston, Portland, Seatle.

Mogłabym stworzyć własną litanię modlitw wielbiących dobroć Maryi. Dlatego na pytanie wiceszefowej portalu, Danusi Swiątek, jaką pierwszą czynność wykonam po wejściu do mojego ostrołęckiego mieszkania, bez wahania odpowiedziałam, że to, co zwykle czynię, a więc dziękuje Maryi. Danusia zaproponowala także, abym zdobytymi przeżyciami i doświadczeniami z tej oceanicznej podróży podzieliła się z czytelnikami portalu.

Już w samolocie do Warszawy kreśliłam w myślach scenariusz powitania z krajem, moim miastem, moim mieszkaniem. Moje sąsiadki, po lewej i prawej stronie nie przeszkadzały mi w snuciu myśli, przeciwnie, uzupełniały, wypełniały dodatkową treścią moje zapiski z podróży.

Sąsiadka po prawej stronie, ponad osiemdziesięcioletnia nieco schorowana kobieta wracała z wizyty u syna, którego nie widziała ponad 20 lat. Oboje stęsknili się za sobą, ale syn z powodów rodzinnych i nawału pracy nie mógł lecieć do Polski. Kupił zatem mamie bilet na miesięczny pobyt, podróż samolotem w obie strony. Sąsiadka miała problemy ze słuchem, a także z chodzeniem. Podróż ta była dla niej uciążliwa, ale cóż matka nie zrobi dla dziecka. Druga kobieta, Ukrainka ze Lwowa, zostawiła w domu chorą psychicznie córkę, aby polecieć na zaproszenie syna, też dawno nie widzianego. Bała się myśleć o tym, jak radzi sobie jej chora córka.

SAM_0687_resized

 

Czego uczą mnie podróże i zasłyszane ludzkie historie? Po głowie chodzi mi przeczytana mądrość laureata Nobla Hermanna Hesse, żyjącego w latach 1877- 1962: „Jedynie miłość nadaje sens życiu. Dlatego im bardziej zdolni będziemy do miłości i dawania siebie innym, tym bardziej sensowne będzie nasze życie.”

Jestem jedną z mam i babć, które pokonują daleką podróż oceaniczną, żeby spotkać się z najbliższymi sercu, żeby pobyć z nimi, nacieszyć się ich widokiem i obecnością. Zostawiamy w Polsce własny świat, rozkład dnia, przyzwyczajenia, nawyki. Jadąc do Ameryki, musimy przestawić się na inny czas, inną kuchnię, dostosować się do innego rytmu życia, a im więcej wiosen na karku, tym trudniej uporać się ze zmianami. Ale cóż tam, gdy planujemy podróż czy już wybieramy się do drogi, odsuwamy na bok własne potrzeby, jedziemy do tych, których kochamy i za którymi tęsknimy.

Na lotnisku witają nas najbliżsi. Są dla nas serdeczni, dobrzy, uchyliliby nam nieba, czujemy to i to cieszy, rekompensuje różne stresy i niewygody długiej podróży oceanicznej. Potem czekający nas pokój, kwiaty, laurki i inne miłe sercu drobiazgi. Serdecznie witała mnie ukochana wnuczka, zapamiętał  z poprzednich wizyt czworonożny pupil rodziny, przyjacielski Oskar, który nie posiadał się z radości i nie odstępował mnie na krok.

SAM_0505-1_resized

 

Chciałam czuć się potrzebna dzieciom i wnukom. Były więc obiadki babci, zupki, naleśniki, ciasta. Trzeba było spokojnie wysłuchać  kaprysów, bo wszystkim trudno dogodzić. Bywało też nerwowo, przemęczone, niedospane dzieci, bo zajęcia szkolne zaczynają się zbyt wcześnie. Trzeba się spieszyć, bo szkolny autobus nie czeka, krąży po osiedlach zbierając uczniów. A to, co się dzieje w tych autobusach, lepiej nie myśleć. Po zachowaniu wnuków wracających ze szkoły wnosiłam, że nie dzieje się tam nic dobrego. Dzieci wracają rozdrażnione, nerwowe, opryskliwe.

Nie chcą jeść, nie chcą rozmawiać, potrzebują jedynie odosobnienia i spokoju. Coś jest nie tak. Zalatani  rodzice, dzielący czas między pracą zawodową a obowiązkami domowymi, dowożeniem i przywożeniem dzieci z zajęć pozalekcyjnych, nie mają ani czasu, ani głowy na analizowanie takich spraw.

Zdecydowanie moje dzieciństwo było znacznie szczęśliwsze. Byli koledzy, koleżanki, wspólne zabawy, sporo luzu. Współczuję moim wnukom, muszą być dowożone przez rodziców do swoich rówieśników. Te odwiedziny nie są zbyt częste. Myśmy nie mieli tylu udoskonaleń cywilizacyjnych, komputerów, nowoczesnych telefonów komórkowych, ale mieliśmy siebie, zgrane grupy rówieśników i byliśmy bardziej samodzielni i weselsi, choć mieliśmy tak niewiele.

SAM_0493_resized_1

 

Dzisiejsze młode pokolenie jest nienasycone, ciągle oczekujące czegoś nowego, nie umiejące zadowolić się tym, co ma. Tego nie potrafiłam zrozumieć grzejąc się rodzinnym ciepłem. Dziękuję za to  Maryi. Dziękuje  za talenty i zdolności moich najbliższych. Sekunduję wnukom w ich wyczynach sportowych, odnoszonych sukcesach w pływaniu.

Kontakty z ludźmi, nawet tymi najbliższymi, nie zawsze wyglądają różowo. Życie pod wspólnym dachem w trzypokoleniowej rodzinie nie mogło obyć się bez konfliktów różnego typu. Nie zawsze zgadzałam się z metodami wychowawczymi stosowanymi wobec moich wnuków. Nie zawsze udało mi się nie reagować i niestety nie zawsze moje reakcje były właściwe. Pobyt za oceanem wiele mnie nauczył. Ze zdziwienia otwierałam oczy słuchając opinii niektórych babć już dobrze zasiedziałych w Ameryce, które pouczały mnie, że dzieci za oceanem są inaczej wychowywane niż dzieci w Polsce. „Tu dzieci robią co chcą i rodzice, a tym bardziej babcie, nie mają nic do powiedzenia”.

Z ta opinią oczywiście nie zgadzam się, ale z pobytu wyciągnęłam wiele wniosków, dostałam niezłą lekcję życia. Uczyłam się pokory, wyrozumiałości, cierpliwości, braku wielkich oczekiwań od ludzi, braku zasłużonych pochwał. Znalazłam potwierdzenie na to, że zawsze trzeba być serdecznym, miłym, otwartym na drugiego człowieka. Zamiast oczekiwać miłości, trzeba kochać. To tak, jak pisał święty Franciszek z Asyżu. Zamiast oczekiwać dobroci, trzeba być po prostu dobrym. A wtedy życie stanie się  znacznie szczęśliwsze, bez względu na to, w jakich warunkach żyjemy, czego i kogo nam brakuje, za czym tęsknimy.

20151012_115932_resized

 

Miałam okazję zobaczyć trochę Ameryki, odwiedzić wiele przepięknych zakątków, za co też wyrażam swoją wdzięczność. Kontakt z naturą, podziwianie przyrody stworzonej przez Stwórcę rodziło w sercu potrzebę wielbienia Boga. Zwiedziłam jedno z największych atrakcji turystycznych północno-zachodnich Stanów Zjednoczonych. Widziałam Górę Św. Heleny z zastygłym wulkanem, który pokazał swoją grozę przed 25 lat i do dzisiaj straszy. Erupcja wyrzuciła w powietrze prawie jedną trzecią objętości góry i miała siłę dwudziestu tysięcy  razy większą niż pierwsza bomba atomowa, zrzucona na Hiroszimę. Spowodowała też całkowite zniszczenie ponad 600 km2 lasu i 250 domów. Była to najbardziej śmiertelna i kosztowna erupcja wulkanu w historii Stanów Zjednoczonych. Od 1980 roku wulkan St. Helens sporadycznie daje oznaki aktywności. Założony wokół niego pomnik narodowy jest jedną z głównych atrakcji tego regionu.

Nie udało mi się posmakować uroków stanu Oregon. Na wycieczkę po ciekawych miejscach wybrałam się w dniu, gdy okolice pokrywały chmury dymów z obszarów objętych pożarem. Te dymy przesłoniły to, co było najpiękniejsze. Rekompensatę tego, co straciłam znalazłam w opisie reportażowym. Oto kilka obrazów.

„Największą zaletą Oregonu jest fakt, że jego mieszkańcy są z niego dumni. Wielu mówi, że warto poświęcić wszystko, żeby zamieszkać w Oregonie. Oregon jest 33 stanem USA. Jego stolicą jest Salem, największym miastem Portland, największą rzeką – Kolumbia. Dwa pasma górskie – Coastal Range i Cascade Range tworzą jeden z najbardziej urodzajnych terenów na świecie – dolinę Willamette. Dużo tych naj w opisie: Wybrzeże Oregońskie jest najsłynniejsze, różnorodność terenowa największa (są tu wody słodkie i słone, góry, pagórki, niziny i doliny, lasy, plaże i pustkowia, znajdzie się coś dla każdego), historia najciekawsza, miejsca turystyczne – najatrakcyjniejsze.

Tyle pokrótce o zachodnim wybrzeżu.

SAM_0622_resized

Grzałam się, a ściślej mówiąc pociłam w letnich upałach panujących na Florydzie. Może ktoś zapytać, a po co leciałaś latem na Florydę? Leciałam, a w zasadzie podróżowałam pociągiem, bo zostałam zaproszona. Podobna okazja mogłaby się nie trafić.

Poznałam wielu ludzi, otarłam się o życie Polonii na Florydzie, tej, co to już z niejednego pieca chleb jadła. Na Florydę bowiem zjeżdża się na emeryturę, chociaż osiedlają się tu także młode rodziny. Wszystko zależy od tego, jak się komu ułoży emigracyjne życie.

Kilka godzin spędziłam w najstarszym mieście USA, w Saint Augustine założonym w 1565 roku, o które przez wieki toczyła się wojna. 11 lat temu roku miasto zamieszkiwało ok. 12 tysięcy mieszkańców. Jest to najstarsza europejska osada w kontynentalnej części USA. Przez 235 lat była to polityczna i militarna stolica hiszpańskiej prowincji Floryda. W 1819 Hiszpania zrzekła się kolonii i oddała ją Stanom Zjednoczonym za pięć milionów dolarów. Znajduje się tu najstarsza w Ameryce szkoła oraz 33 budowle, które wpisane są do Krajowego Rejestru Zabytków.

Słowami wdzięczności jakie kryję w sercu po powrocie z podróży oceanicznej dzielę się z tymi, którzy chcą ze mną na ten temat rozmawiać. A motto z mojej wyprawy za ocean mogę ująć w kilka słów. Bądźmi wdzięczni, dziękujmy Bogu i ludziom za okazane dobro, za piękno otaczającego świata. Dziękujmy.

Jest okazja. Za pasem Święto Dziękczynienia. Bardzo piękne święto.

 

Bożena Chojnacka

Zdjęcia: Archiwum Bożeny Chojnackiej oraz DPS

Poprzedni artykułDzień Dwujęzyczności w Mahwah, NJ – relacja filmowa
Następny artykułCzym za młodu…
Bożena Chojnacka
dziennikarka prasowa z wieloletnim doświadczeniem w Polsce i USA. Od lat sercem związana z portalem. Autorka książki pt: Żabką przez ocean”. Szczęśliwa mama i babcia dwojga utalentowanych sportowo wnucząt: Adasia i Zuzi.Przez ponad 10 lat na stałe mieszkała w Nowym Jorku. Powróciła do rodzinnej Ostrołęki.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj