Stoły z białymi obrusami, świeże kwiatki w wazonikach i mieniące się odcieniami barw półmiski warzyw fikuśnie udekorowanych. Wśród nich uwagę zwracają kolorowe torciki ciekawie przekładane serkami i warzywami. Gdyby nie dziedziniec z figurą Świętej Rodziny z Nazaretu wydawać by się mogło, że trafiliśmy do restauracji specjalizującej się w przygotowywaniu dań dietetycznych.

Tymczasem znajdujemy się w Domu Zakonnym Misjonarzy Świetej Rodziny w Bąblinie niedaleko Obornik Wielkopolskich. Dom obok zdrowej kuchni zapewnia także strawę duchową sięgającą korzeniami do ponad 100-letniej mądrości życia tego zakonu. Mądrości w przeżywaniu medytacji, do której zaprasza biblijny obraz (ikona) św. Rodziny z Nazaretu.

Ciekawa i burzliwa jest historia bąblińskiego klasztoru położonego na wzgórzu w sąsiedztwie Warty, niegdysiejszego zamku, którego właścicielem był Henryk Dobrzycki, gorliwy patriota, który walczył o wprowadzenie jezyka polskiego do szkół.

Zanim zamek trafił w ręce misjonarzy, należał do wielu właścicieli. Po czasach, gdy majątkiem zarządzali prusacy, zajęło je niemieckie Towarzystwo Wypoczynkowe dla Kolejarzy, potem szkoła partyjna dla młodzieży. Także mieściło się tu azylatorium dla ludzi cierpiących na choroby płuc.

Korzystając z sugestii przyjaciółki, postanowiłam opisać jeden dzień pobytu w murach klasztornych. Dzień przeżyty na modlitwie, zdrowej diecie uzupełnianej ćwiczeniami fizycznymi, pływaniem, spacerami z coraz bardziej popularnymi kijkami.

Grube mury klasztoru uniemożliwiają sprawne połączenia internetowe i telefoniczne. Muszę szukać miejsca,
do którego dochodzi sygnał. Nie zawsze mi się to udaje. W moim pokoju dwuosobowym, który zajmuję sama, korzystanie z internetu jest niemożliwe. Kiedy więc mogę schodzę na parter i przy stoliczku szukam kontaktu ze światem. W klasztorze nie ma telewizora, nie ma codziennych gazet z najnowszymi wiadomościami.

Gdy dzwony klasztorne wybijają 6.30 rano i czas wstawać z łóżek, aby zdążyć na poranną mszę, niechętnie przecieram oczy. Msza dla rekolektantów jest wieczorem, ale ja pragnę wejść w rytm zakonnego życia.
Za oknem czarno, ale świadomość, że piętro niżej, w tabernakulum czeka największy Przyjaciel, motywuje
i zachęca.

Po mszy dalszy ciąg modlitwy tzw. Jutrzni. Niektórzy świeccy zdążyli polubić modlitwę brewiarzem.
Po modlitwach przychodzi czas na gimnastykę na powietrzu. Jestem razem z grupą. Skręty, podskoki, skłony ostatecznie stawiają nas na nogi. Przed wyjściem na zewnątrz bierzemy po kawałku cytryny przygotowanej przez panie kucharki. Cytryna ma odkwasić organizm.

Dopiero o 9 rano spotykamy się na śniadaniu. Misjonarze są razem z nami. Jedzą te same potrawy.
Są uśmiechnięci, sypią dowcipami. Ich dobre samopoczucie udziela się także nam. Jeden z misjonarzy, ktorego funkcja zakonna brzmi „ekonom”, tzn.osoba od spraw gospodarczych, wprowadza w codziennie menu. Opowiada co będziemy jeść i jakich składników użyły kucharki do przyrządzenia stojących przed nami sałatek warzywnych.

Siedząca niedaleko mnie przemiła pani z Gdyni codziennie dopytuje się, którą surówkę ksiądz wymienił jako pierwszą. Trzymała się tej zasady. Pewnie uważała, że szybciej schudnie. Efekt był jak na dłoni. Jej cera promieniała, a także zgubiła kilka kilogramów. Ponad pięćdziesięcioletnia Z. ubierała się młodzieżowo.
Jej stylem zainteresowała sie R. z Niemiec. Urlop w pracy wykorzystała na zrobienie coś dla siebie.

W napiętym grafiku dnia kradłyśmy chwile, żeby powspominać nasze początki emigracyjne. Miałyśmy o czym rozmawiać. Polubiłyśmy się. Dzisiaj R.radzi sobie zupełnie nieźle, ale tego, co przeżyła, nigdy nie zapomni.
Jej koleżanka z pokoju również pracuje w Niemczech. Opiekuje się chorymi. Zatrudniła ją polska firma zajmująca się tego rodzaju pracą. H. wygląda młodo, a jest już babcią dwojga wnucząt. Chociaż nie widać tego po niej, praca z chorymi bardzo ją eksploatuje. Do Bąblina przyjeżdża, żeby nabrać sił fizycznych i duchowych.

Niedaleko mnie przy stole zasiada ksiądz kapelan szpitalny. Ciekawa postać. Tak się zapalił do tej diety owocowo warzywnej, że ostatnie trzy dni przeszedł wyłącznie na soki. Schudł siedem i pół kilograma.
Chwalił się i obiecał, że z dietą dotrwa do świąt. Na tej diecie można być tylko sześć tygodni. Post Daniela prowadzony jest w Bablinie według diety i doświadczenia dr. Ewy Dąbrowskiej.

W programie klasztornego dnia są medytacje związane z czytaniami z danego dnia. W kaplicy klasztornej zbieramy się ponownie po odpoczynku poobiednim. Najczęściej spędzamy też czas w ruchu. Chodzi o lepsze efekty diety. Na obiad były kolejne warzywa, surówki z marchwi, selera, pora, gotowana kapusta włoska, zupa warzywna i na koniec zakwas buraczany. Na kolację znowu kolejna porcja warzyw łączonych z owocami,
z przewagą jabłek. Smakowały najbardziej pieczone, polane polewą z truskawek.

Psycholog pocieszała, że z każdym dniem będzie łatwiej. Już w połowie pobytu nie doskwiera głód, ale wielu wciąż śni o kawie porannej, którą ta dieta wyklucza.

Widzimy misjonarzy przy odprawianiu nabożeństw, modlitwie osobistej, zjadanym posiłku, a także przy pracy. Gdy brakowało osób do podawania do stołu, robili to także nasi misjonarze, a głównie wspomniany „ekonom” od „wynieś, przynieś, pozamiataj”, jak o sobie mówił. Widok misjonarza w gumowcach wykonującego jakieś prace w obejściu gospodarczym szokował niejednego uczestnika rekolekcji. Podpatrywaliśmy życie misjonarzy i to, co zobaczyliśmy odbiegało od naszego wyobrażenia powagi i surowości tego stanu.

Dom Misjonarzy Swiętej Rodziny w Bablinie prowadzi rekolekcje dla małżeństw, pomagając im w lepszej komunikacji i w pogłębianiu ich więzi. Jest tu także miejsce dla narzeczonych, którzy mają swoje „Wieczory dla zakochanych.”

Od 11 lat rekolekcje prowadzone są z kuracją oczyszczająca pod hasłem: Postem i modlitwą leczymy ciało i ducha. Terapia bąblińska opiera się na wynikach wieloletnich badań i doświadczeń z dietą owocowo-warzywną dr med. Ewy Dąbrowskiej z Gdańska i jej wpływie na zdrowie człowieka. Terapia polega na oczyszczaniu organizmu z nagromadzonych przez lata złogów i toksyn cywilizacyjnych i przywracaniu mu naturalnej odporności.

Bożena Chojnacka

Poprzedni artykuł„Bez zapachu w pracy”
Następny artykułŚwiąteczne drzewka w Nowym Jorku

1 KOMENTARZ

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj