pozegnanie

Ta informacja mailowa ścięła mnie z nóg.

”Odeszła do Pana nasza ukochana ”Maria” – napisał jej mąż Józek.

Wraz z nią odeszła historia moich nowojorskich i emigracyjnych zmagań. Była bliska mojemu sercu, miałam do niej zaufanie. Maria znała życie. Była moją zaufaną powiernicą, nauczycielką życia, osoba szczerą, otwartą, serdeczną. Uczyłam się od niej cierpliwości, wyrozumiałości, dobroci. Uczestniczyła w wielu ważnych dla mnie wydarzeniach życiowych.

Zachęcała mnie do pisania o emigracyjnych losach Polaków mieszkających na Greenpoincie. „Zbieraj materiały i pisz książkę, ja ci ją sfinansuję.” – mobilizowała.

Na własnej skórze przeżyła trudy i niepewność życia emigracyjnego. Wyrwana z rodzinnych przepięknych górskich krajobrazów Nowego Sącza przedzierała się przez amerykańskie twarde realia. Przeżywała porażki
i sukcesy. Na szczęście tych drugich było w jej życiu więcej. Poradziła sobie w dalekim świecie. Dla mnie zawsze była kobietą sukcesu. Imponowała mi jej życiowa mądrość i zaradność.

Nie wiem jak się pozbieram po śmierci koleżanki.

W ub. roku w maju otrzymałam wiadomość o jej chorobie nowotworowej. Modliłam się razem z innymi osobami
o łaskę uzdrowienia. Modliłam się gorliwie i ufnie. Wierzyłam, że pokona chorobę. Była zawsze taka dzielna, opanowana, silna. Pochodziła z gór. Miała zdecydowany, twardy charakter.

Potem przyszło lato. Przyjechałam za ocean. Marii nie odwiedziłam, chociaż bardzo tego pragnęłam. Chciałam pomóc w pielęgnowaniu jej w chorobie.
Nie było takiej potrzeby. Otaczała ją najbliższa rodzina, jej troskliwy mąż, synowie i siostry.

Nasze rozmowy telefoniczne prowadzone po tamtej stronie oceanu nie zapowiadały tego, co nastąpiło 29 stycznia. Maria była pełna nadziei, że chemioterapia pomoże. Lekarze stawiali pozytywne diagnozy. Cieszyłam się. Planowałyśmy nawet tegoroczne spotkanie w Krakowie.

Maria wierzyła w siłę modlitwy. Nie prosiła o nic, jedynie o to, żeby otoczyć ją modlitwą. Po Mszy Świętej odprawionej w jej rodzinnym Nowym Sączu, w kościele, w którym łask doznawała jej cała rodzina, nie została cudownie uzdrowiona, ale otrzymała łaskę pokoju serca.

„- Bożenko, jestem spokojna. Wiem, o której godzinie i którego dnia była odprawiana Msza w mojej intencji. Ogarnęła mnie fala pokoju. Wiem, że to był cud. Ja się nie boję. Wszystko jest w ręku Boga.” – uspakajała, słysząc mój załamujący się głos. Nie chciała długo rozprawiać o chorobie. Kwitowała, że nie cierpi, że ma coraz większy apetyt, że nabiera ciała. Początkowa faza choroby bardzo ją wyczerpała, ale potem było już tylko lepiej.

Bałam się pytać o to jak przebiega chemioterapia. Łapałam się na tym, że czasami nie wiedziałam jak rozmawiać z chorą. O co wypadało pytać, a co przemilczeć. Maria przełamywała te opory i bariery. Nie narzekała, nie rozpaczała, nie skarżyła się na los, nie pytała: dlaczego to właśnie ją spotkało?

Pięciogodzinny zabieg chemoterapii opisywała bardzo swobodnie, bez dramatyzmu.

„ – Przychodzimy z Józkiem do szpitala. Wszyscy nas już znali. Przy łóżku stało krzesełko dla Józka, który ani na krok mnie nie opuszczał. Podłączali mi kroplówkę. Leżałam na łóżku obłożona książkami i krzyżówkami. Podczas terapii czytaliśmy i rozwiązywaliśmy hasła. Po terapii byłam trochę słaba. Odpoczywałam w domu. Czekaliśmy na kolejną chemię. I tak upływały tygodnie. Lekarz prowadzący, któremu bardzo ufałam radził, aby żyć normalnie, nie koncentrować się na chemii. Staraliśmy się tak właśnie żyć.” – zapewniała i uciszała obawy podczas kolejnych naszych rozmów telefonicznych. – „Czasami troszkę się denerwuję przed terapią, gorzej śpię, ale w sumie nieźle znoszę chemię.”- pocieszała, prosząc o moje opowieści. Ciekawa była moich wnucząt, ich zainteresowań, moich relacji z najbliższymi.

Nie mogła doczekać się swoich wnucząt. Bardzo marzyła o tym, żeby zostać babcią. To marzenie ziściło się. Doczekała dwojga wnucząt, ale niestety niewiele się nimi nacieszyła, a tak kochała życie, swoją rodzinę, przyjaciół.

Czułam się wyróżniona, że Maria darzyła mnie szczerą przyjaźnią. Umiała słuchać, doradzić, pochwalić, dowartościować Ona kochała ludzi i rzadko kiedy mówiła o nich źle.

Po powrocie do Polski nie ustawałam w modlitwach w intencji koleżanki. Wiem, że miała z mężem polecieć na Florydę, w przerwie między terapiami. Czekałam na dobre widomości.

Niestety.

Przyszła ta smutna.

Minęły święta, ale w polskich kościołach wciąż rozbrzmiewają kolędy. Będą jeszcze śpiewane do najbliższej niedzieli, do uroczystości Matki Boskiej Gromnicznej. Ze świątyń znikną też choinki i żłobki betlejemskie.
W moim kościele nad żłobkiem widnieje napis: Czy wierzysz we Mnie?

Przypominają mi się rozmowy toczone z Marią właśnie na temat wiary, duchowych poruszeń. Wierzyła tak zwyczajnie, prosto, ufnie. Wierzyła w siłę modlitwy różańcowej. Silną wiarą i ufnością zadziwiała mnie podczas choroby.

Za oknem śnieg, czas karnawału. Ten karnawałowy okres również przywołuje wspomnienia związane z Marią. Wiele lat z rzędu w tym okresie wybierała się na bal myśliwych, a w swoim lokalu „Continental” na Greenpoincie organizowała zabawy i bale karnawałowe. Byłam na nie zapraszana.

Marię poznałam podczas pierwszych dni mojej pracy w „Nowym Dzienniku” w oddziale na Greenpoincie. Byłam zagubiona, przestraszona nowymi zadaniami, nowym, nieznanym środowiskiem. Poznanie jego ułatwiała mi Maria. Ona kochała Greenpoint. Znała ta dzielnicę. Jak mówiła, nie wyobrażała sobie życia gdzie indziej.

Byłam też częstym gościem restauracji „Stylowa” prowadzonym przez Marię i jej siostrę Weronikę.
Z rozczuleniem i wdzięcznością za otrzymywaną dobroć wspominam te lata. Na zawsze pozostaną w moim sercu.

Dzięki za wszystko kochana moja Mario.

Spoczywaj w Bogu.

Bożena Chojnacka

Poprzedni artykułNie żyje Nina Polan
Następny artykuł„Z Julianem Tuwimem lokomotywą przez wiersze dla dzieci” – scenariusz zajęć.

1 KOMENTARZ

  1. Pieknie pozegnalas Bozenko Marie.Coraz wiecej ludzi z naszej polki wiekowej odchodzi.Smutno. I ten czas tak szybko ucieka…Pozdrawiam Cie Bozenko

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj