Okładki magazynów krzyczą wielkimi literami: A New Year,
A New You! Nowy Rok, Nowy Ty!
Podsycają ludzi do decyzji. Do zmiany.
Już słyszę o nich wokół siebie.
“Zrezygnowałam z pracy”– pisze koleżanka. „Zabrałam kubki, czajnik i poszłam. Przed wyjściem powiedziałam co myślę, chyba za krzywdę wszystkich pracowników. Nieprzyjemnie było”.
Inna koleżanka donosi: „Zobacz jaki zrobiłam następny krok w moim zawodowym życiu”. Załączony plik pokazuje wielkie zdjęcie uśmiechniętej koleżanki, która została… dystrybutorem ziół.
Dzwonię do przyjaciółki z życzeniami na Nowy Rok.
„Wiesz co, mój mąż biegnie na maszynie i woła, żeby podać mu witaminy” – opowiada. „Nie chce nawet przerywać biegania. Chce schudnąć”.
Też czuję potrzebę zmiany.
Niektórzy śmieją się z tych, co ostro zabierają się za zmiany na początku roku kalendarzowego. Obserwują jak wielu z nich z upływem dni, tygodni, zaprzestaje ich wprowadzania.
A nie mówiłem? Nic z tego nie będzie.
Właśnie, że jest. Lepszych kilka kroków niż zastój.
A jaka u mnie zmiana noworoczna? Mała, ale zarazem wielka.
Zaczynam skanowanie wszystkich rachunków, zdjęć, materiałów do pracy itd. Zamierzam uwolnić się od papierów i powiększyć przestrzeć do życia.
Nie zagracać. Nie zapełniać półek stosami papierów, które nie wiadomo kiedy przydadzą się.
Dać przykład córkom.
Ta nowa ja nie jest sama w domu, bo przyłączył się mój mąż.
Danusia Świątek