W miasteczku Arusha w Tanzanii, w środkowej Afryce funkcjonuje sierociniec o nazwie Faraja, w którym mieszka 47 dzieci, w wieku od urodzenia do 17 lat. Wiele z tych dzieci jest zarażonych wirusem HIV. Urszula Brożek, nasza znajoma z Long Island, NY, postanowiła pomóc mieszkańcom Faraji, i już w sierpniu wyrusza do Arushy 16-osobowa grupa Polaków i Amerykanów, którzy zabiorą ze sobą rzeczy zebrane w różnych akcjach organizowanych specjalnie na ten cel.

Poprosiliśmy Urszulę, żeby opowiedziała nam jak doszło do organizacji tej niecodziennej wyprawy.

.

.

Afryka od dawna była miejscem które chciałam odwiedzić, zachwyca mnie swoją prostotą, piękną przyrodą, ludzie ujmują zwykłym człowieczeństwem, są radośni, życzliwi, pomimo biedy, cieszą się tym co mają. Bardzo chciałam zobaczyć ten kraj, dotknąć jego duszy. Chciałam go pokazać swoim dzieciom, żeby doceniły piękno ziemi i zobaczyli jak cudowna potrafi być prostota. W październiku zaczęłam planować wyjazd. Początkowo miał to być tylko wyjazd rodzinny, my z mężem i 3 naszych dzieci. Taka podróż przez Tanzanię zakończona pobytem w Zanzibarze. Gdzieś w głębi duszy jednak wiedziałam, że nie mogę tam pojechać tylko dla naszej przyjemności… Dużo czytałam i im bardziej zagłębiałam się w informacje o tym kraju, tym bardziej wiedziałam, że chce tam zostawić po sobie jakiś ślad…

I jak to w życiu bywa, przypadek sprawił, że pewne rzeczy potoczyły się swoim torem. Rozmowy ze znajomymi o planowanej podróży sprawiły, że z małej grupy rodzinnej stworzyła się 16 – osobowa gwardia! Jako pierwsza dołączyła do nas moja koleżanka Jessica, pracujemy razem w szkole dla dzieci niepełnosprawnych, ona jest tam, podobnie jak i ja, terapeutką. Gdy usłyszała o naszych planach, od razu zapytała, czy może dołączyć. Tydzień później, o to samo zapytała pięcioosobowa rodzina amerykańska, moi bardzo dobrzy znajomi. Za jakiś czas do wyprawy dołączyła również czteroosobowa rodzina Wesołowskich. I takim sposobem urośliśmy w siłę.

Z powodu wielkości grupy postanowiłam zrezygnować z hotelu i zaczęłam szukać domu w Arusha (stacji wypadowej na Safarii) który pomieściłby nas wszystkich. Szukając natchnęłam się na ciekawy dom, w jednej z opinii online przeczytałam, że dochód z wynajmu tego domu jest przeznaczony na dom dziecka Faraja, który mieści się na tej samej ulicy. Domu nie mogłam wynająć, ale napisałam do właściciela, że poruszył mnie jego cel, że przyjeżdżam i chciałabym mu pomóc. Natychmiast dostałam kontakt do brata właściciela domu, który jest nauczycielem i prowadzi sierociniec. Od tego czasu jesteśmy w stałym kontakcie, dostaje od niego mnóstwo zdjęć i informacji o Faraji. Do łez poruszyły mnie pierwsze zdjęcia i ogrom ubóstwa w jakim te dzieci się znajdują. Dodatkowo, duża część tych dzieci jest zarażona wirusem HIV, a większość ich rodziców nie żyje.

.

.

Podczas naszych rozmów zapytałam czego potrzebują najbardziej. Dostałam odpowiedź: wszystkiego, ubrań, leków, książek, środków czystości etc. Nie zastanawiając się długo, zaczęłam myśleć jak im pomoc. Zorganizowałam lokalnie akcje zbiórki ubrań, leków, książek. Odzew naszej społeczności był ogromny, Polacy i Amerykanie zarzucili mnie produktami. Początkowo chciałam to wszystko wysłać paczkami ale czytając o ogromnej biedzie tego kraju i rozmawiając z paroma osobami które tam były zrozumiałam, że paczki do dzieci nie trafią … smutna rzeczywistość biednego kraju. Zapytałam członków naszej grupy wyjazdowej, czy przeznaczą jedną swoją walizkę turystyczną na produkty dla sierocińca, szybkie obliczenia 55 lb x 16 dały prawie 900 lbs. Wszyscy ochoczo przystali na ten pomysł. Tym w sumie prostym sposobem wieziemy dzieciakom ogromną ilość rzeczy, za które nie musimy dodatkowo płacić, i co do których mamy pewność, że trafią we właściwe ręce.

.

.

Wiedziałam, że nie mogę przekazać pieniędzy, zapytałam więc, co mogłabym im przywieźć zamiast tej gotówki. Poprosili o komputery dla placówki. Postanowiliśmy zebrać na nie środki na specjalnej imprezie, która odbędzie się 20 lipca Carleton Hall (103 Carleton Ave. East Islip) i w której organizację zaangażowani są zarówno Polacy, jak i Amerykanie. Zaprzyjaźnione studio taneczne Glen Dance Studio and Happy Faces Entertainment pokryło koszty DJ i darmowej budki fotograficznej, Carleton Hall i Monika Olender dali nam salę na wydarzenie, Polonia of Long Island Inc zapewnia produkty do Paint Night, Crumbs Bakery funduje przekąski dla gości. Dużo osób zaoferowało różne rzeczy na aukcje, studio yogi zaproponowało przekazanie środków na nasz cel z zajęć, które odbędą się 26 lipca w Ash Hot Yoga w Babylon. Działania początkowo planowane na bardzo małą skalę, nagle urosły na skalę wielkiego przedsięwzięcia, a zaangażowanie Polonii i amerykańskich przyjaciół przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Jest mi trudno wymienić wszystkich, którzy zaoferowali swoją pomoc, przywieźli rzeczy czy wpłacili pieniądze, lista jest zbyt długa.

.

.

Osobami podróżującymi i zaangażowanymi bezpośredni w cały projekt są Urszula Brożek i Mirosław Bąk z dziećmi, Marta i Walter Wesołowski z dziećmi, rodzina Scaccia oraz Jessica Maerz i David Bletsch.

Wyruszamy 14 sierpnia. Nasz pierwszy przystanek to Arusha i sierociniec Faraja z jego mieszkańcami. Z pewnością zobaczycie zdjęcia z naszego spotkania.

Potem jedziemy dalej poznawać ten niezwykły kraj.

.

Urszula Brożek

.

Poprzedni artykuł„Życie jest piękne…”
Następny artykułLekcje w polskiej szkole są ogromną pomocą w testach na Seal of Biliteracy

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj