Irena Jarocka nie żyje. Ale zostały jej piosenki. Miałam przyjemność zrobić z nią wywiad
w 1991 roku w Nowym Jorku. Wtedy występowała w restauracji-klubie „Continental” na Greenpoincie. Rozmawiałyśmy po koncercie, późnym wieczorem, gdy piosenkarka była zmęczona, ale gotowa podzielić się swoimi zawodowymi i prywatnymi sprawami.
Po opublikowaniu wywiadu w chicagowskim tygodniku RELAX, napisała do mnie list. Rzadko zdarza się, by artyści zadawali sobie trud dziękowania za rozmowę. A nawet dopisywania kilku zdań o tym, co właśnie robią.
Jarocka ujęła mnie skromnością, kulturą zachowania i oczywiście piosenką. Na jej „Kawiarenkach” wychowałam się jako dziecko.
Gdy dowiedziałam się z Internetu, że piosenkarka nie żyje, poszperałam w swoim archiwum i odnalazłam mój wywiad, który nosi tytuł: „Śpiewać dla Amerykanów i Polonii”.
Cytuję jego fragmenty.
Danuta Świątek: W USA jest pani prawie rok. Jednak rzadko występuje przed publicznością…
Irena Jarocka: W Stanach Zjednoczonych zamierzam być kilka lat. Nie chcę się „ograć”. Mogę pozwolić sobie na to, by śpiewanie było moją pasją i przyjemnością. Śpiewaniem nie muszę zarabiać na życie.
Danuta Świątek: Hmm…
Irena Jarocka: Mój mąż utrzymuje naszą rodzinę. Zajmuje się on pracą naukową.
Jest informatykiem i w USA otrzymał kilkuletni kontrakt.
Danuta Świątek: Nie tęskni pani za koncertami, publicznością?
Irena Jarocka: Tęsknię, ale również odnajduję się w życiu rodzinnym. Mam cudownego męża i wspaniałą córeczkę. Mieszkamy w pięknej okolicy Mount Morris w Pensylwanii.
Do tej pory, zajęta karierą, nie miałam czasu dla rodziny. Teraz mój mąż oddaje się karierze, a ja zajmuję się domem. Udzielam się też w tutejszym środowisku unwiersyteckim, uczę się języka angielskiego.
Przez pół roku w ogóle nie występowałam. I nie brakowalo mi koncertów, ale w końcu zatęskniłam. Wystąpiłam w klubie „Cricket” w New Jersey i w Morgantown (PA) przed ogromną międzynarodową publicznością.
Danuta Świątek: Dobry impresario, to podobno połowa sukcesu zawodowego artysty?
Irena Jarocka: To szalenie potrzebna osoba. Najlepszym moim impresariem był Jerzy Bogdanowicz. To była moja dusza na scenie. Nazywałam go żabie oczko. W czasie koncertów siedział wśród publiczności i obserwował mnie. A po występie dzielił się swoimi uwagami. Był bardzo wymagający i ogromnie ceniłam sobie jego uwagi – zresztą cenię je do dzisiaj. Jurek bardzo pomógł mi w mojej świadomości na estradzie, odnalezieniu siebie, tak wiele mu zawdzięczam, że trudno mi to opisać. Marzy mi się mój wspaniały koncert dla Polonii w USA, bo do tej pory śpiewałam tylko w klubach lub w składankowych programach, a przyzwyczajona jestem do recitali.
Danuta Świątek: Kogo z polskich wykonawców piosenek ceni pani najbardziej?
Irena Jarocka: Lubię Ewę Bem. Cenię Marylę Rodowicz za jej pomysłowość i za utrzymanie się przez wiele lat na scenie. Zbyszka Wodeckiego cenię za ogromną muzykalność i kulturę bycia na estradzie.
Danuta Świątek: W jakim kierunku rozwinie się, pani zdaniem, polska piosenka rozrywkowa?
Irena Jarocka: Tak, jak i tutaj, w polskiej muzyce rozrywkowej są dwa nurty. Jeden to tradycyjna piosenka, która będzie miała coraz ciekawszą obudowę, myślę tu o aranżacji i poziomie nagrań. Drugi nurt – współczesna piosenka, często oparta na jazzie, przede wszystkim wzorująca się na modzie z Zachodu. Oba nurty mają swoich wielbicieli i na pewno nie będzie w nich zastoju.
Danuta Świątek: Piosenka wypełniała wiele czasu w pani życiu, wiąże pani z nią dużo planów. Czy myślala pani kiedyś o innym zawodzie?
Irena Jarocka: Kiedyś chciałam zostać dentystyką. Potem marzyłam o zawodzie architekta. Zdawałam nawet a wydział architektury Politechniki Gdańskiej. Z braku miejsc tam się nie dostałam. Poszłam więc do studium nauczycielskiego. W szkole uczyłam bardzo krótko. Teraz jest mi bardzo trudno powiedzieć co jeszcze mogłabym robić. Ale uważam, że warto spróbować jeszcze czegoś innego, niż to co się zwykle robi. Czuję, że odkryję coś w sobie. Jakąś nową umiejętność. Czegoś nowego oczekuję od siebie. Ale śpiewać chyba będę ZAWSZE.
Rozmawiała: Danuta Świątek